22. Serca tutaj nie pękają

47 5 2
                                    

Zbliżały się walentynki i większość dziewcząt w zamku nie przestawało plotkować o oczekiwanych kartkach, które chciały otrzymać od konkretnych chłopców. Ja tylko modliłam się, żeby nikt w tym roku nie postanowił sobie ze mnie zażartować, wysyłając mi laurkę „od tajemniczego wielbiciela", co nastoletni chłopcy zawsze robili z lubością, uważając to za doskonały dowcip.

Na dzień przed świętem zakochanych, kiedy czekałam na zajęcia z transmutacji, znowu zobaczyłam Meg, przyklejoną do Matta, a ich rozmowa rozbawiła mnie tak okrutnie, że tylko całą siłą woli zmusiłam się do zachowania stoickiego spokoju.

- Co robisz jutro? - pytała dziewczyna. - Może chciałbyś...

- Dzięki, mam plany – przerwał jej Matt sucho.

- Och – westchnęła rozczarowana – Och! - dodała po chwili z zupełnie nową energią, a jej twarz rozświetlił uśmiech. - W porządku.

Chłopak dostrzegł mój wzrok i puścił do mnie oczko, a ja tylko uniosłam brew.

Nazajutrz od samego rana czułam się podle pośród chichoczących dziewcząt. Unikałam tego wszystkiego, jak mogłam, ale musiałam pojawiać się na lekcjach, podczas gdy zewsząd otaczały mnie serduszka i konfetti. Prawdziwą ulgą była lekcja eliksirów, bo u profesora Snape'a nie było miejsca na chichoty, a już tym bardziej na konfetti.

Po zajęciach uciekłam do biblioteki, licząc na to, że autorytet pani Pince powstrzyma walentynkowe przeboje, ale myliłam się. Między regałami ganiało się kilkoro trzecioklasistów, najwyraźniej tocząc walkę walentynkową, zupełnie ignorując krzyki bibliotekarki. Kiedy przebiegali obok mnie, trafiła we mnie chmura brokatu. Osłupiałam i z taką właśnie głupią miną znalazł mnie tam Matt. Roześmiał się na mój widok, a ja zaczęłam otrzepywać się z błyszczącego pyłu ze złością.

- Chcesz iść na spacer? - zapytał, widząc moją nieszczęśliwą minę.

- Proszę – jęknęłam z rezygnacją.

Wyprowadził mnie na błonia i zbliżyliśmy się na skraj drzew. Było słonecznie i bardzo mroźno, a wszędzie leżały zaspy śniegu. Matt wszedł ścieżką do lasu, a ja zatrzymałam się. Zauważył moje zawahanie i powiedział:

- Zaufaj mi.

Poszłam za nim i ku swojemu zdziwieniu wcale się nie bałam. Jak dotąd wchodziłam tam tylko z Hagridem. Las był cichy, jakby uśpiony pod śnieżną pierzyną. Szliśmy jakiś czas w głąb ścieżką, a ja zachwycałam się, jak czysto, jasno i cicho było dookoła. Po chwili Matt zboczył w prawo, a ja bez protestów poszłam za nim. Drzewa najpierw zgęstniały, a potem nagle znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni dużej, okrągłej polany, pośrodku której stało...

- Igloo! - zawołałam w zdumieniu. - Jak...

Spojrzałam na chłopaka, który uśmiechał się do mnie tym nieobecnym uśmiechem.

- Nigdy nie widziałam igloo na żywo! - wołałam z zachwytem.

- Chcesz wejść do środka? - zaproponował.

Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Schyliłam się i weszłam przez półokrągłe wejście. W środku bez trudu mogłam się wyprostować. Na podłożu wewnątrz nie było śniegu, za to stała tam niska, kwadratowa ława. Teraz Matt wyciągnął z torby puchowy koc i ułożył go na niej. Usiadłam i zaczęłam się rozglądać po wnętrzu z podziwem. W osłoniętym od wiatru pomieszczeniu było znacznie cieplej, dodatkowo chłopak wyczarował dla mnie słój z płomieniami, żebym mogła się ogrzać. Nie było to konieczne, bo w emocjach w ogóle nie odczuwałam zimna. Ogień oświetlił wnętrze igloo ciepłym blaskiem, tworząc przytulne wrażenie.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz