6. Nie omijaj mnie

103 7 1
                                    

Po lunchu poznałam profesora Snape'a i od razu wiedziałam, że eliksiry to nie będzie mój ulubiony przedmiot. Chwała mu jedynie za to, że całkowicie zignorował moje istnienie w jego klasie, ale atmosfera była tak napięta, że trudno było skupić się na zadaniach. Na szczęście powtarzany był materiał, który znałam, więc otrzymywałam tylko pogardliwe spojrzenia, kiedy Snape przechadzał się po sali, ale nie miał powodu, żeby się do mnie przyczepić. Mogłam za to obserwować, jak znęca się nad Mattem, śmieszkiem, który dzisiaj mnie zagadnął.

- Jakiej barwy powinien być twój eliksir na tym etapie, Laval? - syczał nad jego głową.

- Pomarańczowy.

- Tak? - twarz nauczyciela wykrzywiła się z pogardą.

Nabrał trochę eliksiru i odlał go z wysokości, by wszyscy zobaczyli brunatny kolor mikstury. Dwóch Ślizgonów parsknęło.

- Chyba mamy tu przypadek daltonizmu.

Widziałam, jak chłopak zaciska szczęki ze wzrokiem wbitym w ławkę. Domyślałam się, że wyobrażał sobie właśnie, jak daje Snape'owi w twarz.

- Albo po prostu kogoś, kto nie potrafi przeczytać instrukcji. Zamieszać trzy razy w prawo przed dodaniem blekotu.

Ślizgoni nie kryli się ze śmiechem. Najwyraźniej nauczyciel miał uwagi tylko do uczniów pozostałych domów, bo kociołek jednego z nich dymił na fioletowo, czego na pewno nie powinien robić, ale Snape nie powiedział na to ani słowa. Patrzyłam na pobielałe kostki zaciśniętych pięści Matta Lavala i w duchu wyzywałam profesora za niesprawiedliwość. Ten zbliżył się jednak do mojego stanowiska, więc szybko skupiłam się swojej pracy, nie chcąc, by wziął mnie sobie na cel.

Z ulgą wypadłam z klasy po dzwonku. Dawno nie miałam okazji spotkać równie antypatycznego człowieka. Mógłby być dobrym kompanem mojego byłego. Takie myśli towarzyszyły mi w drodze na zaklęcia, na które wybierała się spora część klasy z eliksirów. Matt zdawał się szybko zapomnieć o przykrościach, bo przed salą już dowcipkował z Amber i Bree z mojego dormitorium.

- Hej, daltonisto, jaki kolor ma to pióro? - zawołał jeden ze Ślizgonów obecnych na eliksirach.

Spojrzałam na jego twarz nieskalaną myślą i zrozumiałam, że to jest najwyższy poziom docinki, na jaki go stać.

- Wiesz co, Flint? Mam coś w lepszym kolorze. - Laval sięgnął do kieszeni, ale wyciągnął tylko pięść z wyprostowanym środkowym palcem.

Zanim Flint zdążył sformułować ripostę, drzwi do klasy się otworzyły i wszyscy wtoczyli się do środka. Udało mi się zdobyć miejsce w tyle, ale mój triumf nie trwał długo, bo profesor Flitwick był tym typem nauczyciela, którego się obawiałam. Kiedy dotarł do mojego nazwiska podczas sprawdzania obecności, zapiszczał:

- Nowa osoba! Panno Rochester, proszę, proszę się przedstawić.

Podniosłam się z ociąganiem i szybko wymamrotałam:

- Averie Rochester, przeniosłam się z Beauxbatons.

Już miałam usiąść, gdy kędzierzawy Krukon spytał:

- Dlaczego?

- Bo po Beauxbatons trafiłam do psychiatryka – odparłam spokojnie, wieńcząc słowa zrobieniem zeza.

Chłopak spojrzał na mnie w szoku.

- Dobrze, dobrze – zapiszczał profesor.

Dokończył sprawdzanie obecności i kontynuował lekcję.

Przetrwałam pierwszy dzień i byłam z siebie zadowolona. Większość osób już do tej pory zdążyła uznać, że jestem przynajmniej niespełna rozumu, a reszta, wysłuchawszy kilku plotek, również podzieliła tę opinię. Pogratulowałam sobie szybkiego osiągnięcia celu i schowałam się w bibliotece, żeby napisać zadane tego dnia eseje. Szybko zaczęli, musiałam przyznać. W Beauxbatons zwykle pierwszy tydzień był lekkim rozruchem przed prawdziwą nauką, ale widać, że Hogwart rządził się swoimi prawami.

Nikt mi nie przeszkadzał, złowiłam co najwyżej kilka ciekawskich lub już zaniepokojonych spojrzeń, które natychmiast odwracały się, kiedy podnosiłam wzrok. Jedynym wyjątkiem była moja współlokatorka Dolly, która uśmiechnęła się do mnie, przechodząc.

W następnych dniach poznałam profesor Babbling od starożytnych runów oraz profesor McGonagall. Nauczycielka transmutacji zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Była surowa i rzeczowa, i co najważniejsze, sprawiedliwa. Od razu wiedziałam, że jej zajęcia to nie będą przelewki, ale z drugiej strony mogłam liczyć na to, że rzeczywiście się czegoś nauczę.

Czwartkową nocą miałam zajęcia z astronomii. Jak się okazało, mój dar odstraszania ludzi nie podziałał na wszystkich. Akurat próbowałam znaleźć drogę do Wieży Astronomicznej, kiedy wpadłam na Matta Lavala z mojej klasy. Chciałam go minąć bez słowa, ale zawołał za mną:

- Na astronomię to w drugą stronę.

Odwróciłam się, patrząc na niego z głupią miną.

- Możesz iść ze mną, też się wybieram – dodał.

Wydęłam lekko usta, wiedząc, że nie mam wyjścia, jeśli chcę zdążyć na lekcję na czas, więc odpowiedziałam krótkim „okej" i przyłączyłam się do niego.

- Chyba nie przepadasz za ludźmi, co? - zagadnął z rozbawianiem, kiedy wspinaliśmy się po schodach.

- Nie – odrzekłam zwięźle z poważną twarzą, nawet na niego nie patrząc.

Za to czułam, że on przygląda się mi niemal bez przerwy. Moja twarz pokryła się rumieńcem i marzyłam tylko, żeby uwolnić się od jego towarzystwa. Niestety, nie było mi to dane. Kiedy zaczęliśmy lekcję, ustawił się ze mną przy jednym teleskopie. Postanowiłam go ignorować. Matt okazał się jednak wdzięcznym obiektem do ignorowania, bo nie odezwał się do mnie ani słowem. Raz jeden przerwał ciszę, żeby wskazać mi, że popełniłam błąd przy oznaczaniu pozycji Neptuna. Po zajęciach po prostu ruszyłam za nim, żeby najkrótszą drogą trafić do dormitorium. Nie protestował. Przepuszczał mnie w drzwiach, przytrzymywał przede mną gobeliny, zakrywające tajne przejścia, ale milczał. Potrafiłam to docenić.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz