Itachi podszedł do ciebie ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. Nie widziałaś go od dobrych kilku dni i powoli zaczynałaś się martwić. Wiedziałaś, że rozmawiał z Trzecim, że powie Ci coś, czego wcale nie chcesz usłyszeć.
- [Twoje imię], zastanawiałaś się czasem, czy shinobi mają jakiś wybór? - spytał poważnie, uważnie Ci się przyglądając. Wiedziałaś, że nie mają, to od zawsze była twoja teza, zawsze usilnie starałaś się tego bronić i o to walczyć, dlatego tak bardzo przeraziły Cię jego słowa. Wiedział o tym, dlatego tak zaczął tę rozmowę. W twoich oczach można było dostrzec nie tylko przerażenie ale też i złość.
- Nie... - pokreciłaś głową. Nie mogli zmusić go do zrobienia czegoś takiego, przecież nie byli bestiami. Nie byli aż takimi bestiami. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałaś jednak, że to nieprawda, wiedziałaś, że byli do tego zdolni. Przecież doskonale zdawałaś sobie z tego sprawę. - Nie mogą, nie...
- [Twoje imię], to będzie moje brzemię, nie proszę Cię o pomoc - zaczął i przyłożył Ci dłoń do policzka. Byłaś dla niego tak samo ważna jak Sasuke, kochał Cię całym swoim sercem, chciał bronić Cię ponad wszystko, więzy które was łączyły były silniejsze niż więzy krwi. Od zawsze Ci to powtarzał, widział w tobie prawdziwego wojownika, prawdziwego człowieka. - Chcę, żebyś się z nimi pożegnała, wciąż masz szansę spotkać się z nimi po raz ostatni...
- Dlaczego, dlaczego tak musiało się stać? Głupi klan Uchiha! Głupia starszyzna! - krzyknęłaś, mocno się do niego przytulając. To była jedna z niewielu chwil, kiedy pokazywałaś mu swoje słabości, których przecież nie byłaś do końca wyzbyta. Wciąż uczyłaś się wielu rzeczy, wciąż byłaś młoda i podatna na wpływy świata, kształtowana jak wydmy, silniejsza i jednocześnie słabsza niż inni ludzie.
- Nie zamierzam się usprawiedliwiać i zwalać winy na innych. Podjąłem decyzję i będę się jej trzymał, jestem gotowy nosić to brzemię, byle tylko Sasuke był wolny od wojny, od tego całego bestialstwa, tych podziałów...
- Ale, twoi rodzice, moi rodzice... Ta biedna dziewczyna... - wyszeptałaś, starając się go powstrzymać. Itachi odsunął się od ciebie i spojrzał w niebo. Wiatr rozwiał mu włosy, teraz to widziałaś, naprawdę wyglądał jak wrak człowieka.
- Życie jest pełne wyborów, dzień w dzień stajemy z nimi twarzą w twarz. Ja wybrałem dobro ich i Sasuke... Lepiej, żeby zginęli z ręki klanu Uchiha, z ręki klanu z którego są tak dumni...
- A co potem? Będziesz zdrajcą... - powiedziałaś głośno, wciąż nie mogąc się z tym pogodzić. Nie byłaś już uprzejma i zrozpaczona, byłaś wściekła. Gardziłaś wioską, gardziłaś życiem które dał Ci Orochimaru i faktem, że ludzie, którzy uważali się za lepszych od ciebie, byli takimi potworami.
- Podjąłem już decyzję, teraz ty podejmij swoją - powiedział ostro. - Masz czas do jutra... Jutro w nocy...
***
- [Twoje imię]! - krzyknęła twoja mama, gdy tylko ustałaś w drzwiach. Zaraz obok niej pojawił się twój ojciec.
- Wreszcie wróciłaś do domu? - spytał poważnie twój ojciec, siadając do stołu. Zawsze był opanowany i poważny, nie lubił sentymentów i nie często okazywał emocje.
- To prawda? Planujecie zamach? - spytałaś poważnie, rozglądając się po kuchni. Widziałaś ją po raz ostatni.
- Skąd o tym wiesz? - spytał niby obojętnie, ale wiedziałaś, że był zaskoczony.
- To nie tak... - zaczęła twoja mama. Zaśmiałaś się kpiąco.
- A jak? Nie obchodzi was los tych biednych dzieci? Uratowaliście mnie od śmierci a mimo to chcecie zgotować im taki los! - krzyknęłaś.
- Wioska już na nas poluje, to tylko kwestia czasu zanim zrobi pierwszy krok. Walczymy o dominację ale też o honor - oburzył się twój ojciec. Twoja matka złapała go za rękę a potem podbiegła do ciebie i chwyciła twoje włosy, delikatnie układając je na twoich ramionach, były dłuższe od kiedy widziała je ostatni raz.
- Wiesz, jak bardzo Cię skrzywdzili...
- Będziecie czuli się lepiej postępując tak samo jak oni chcieli? - spytałaś ostro, odpychając jej ręce. Twój ojciec wstał.
- Przyszłaś się z nami kłócić? - spytał poważnie. Chciało Ci się płakać, tak cholernie chciało Ci się płakać.
- Przyszłam się pożegnać... Nie zamierzam tu już wracać - powiedziałaś cicho. Przed pierwszym opuszczeniem wioski obiecałaś im, że przemyślisz to sobie po raz kolejny. Przemyślisz to sobie zdala od Wioski. Gdzieś w głębi duszy oboje wiedzieli że nie wrócisz, dlatego wewnętrznie czuli, że coś tu nie gra.
- Więc wybierasz życie wędrowcy? - spytał spokojnie, odwróciłaś się i spojrzałaś mu prosto w oczy. Te dobre oczy, które kiedyś uratowały Ci życie.
- Wiele wam zawdzięczam, ale nie jestem ani w pełni Uchiha ani w pełni mieszkańcem Wioski. Wędrowanie po świecie to jedyne co mogę teraz i s ogóle robić... - powiedziałaś cicho, powoli wychodząc z pomieszczenia, nie chciałaś z nimi więcej rozmawiać, wiedziałaś, że gdy padnie jeszcze kilka słów, po prostu się rozpłaczesz.
- Zawsze będę z ciebie dumny, bez względu na to, jaką drogę obierzesz - powiedział szorstko, ale uczciwie. Łzy poleciały z twoich oczu, wiatr rozwiał włosy a ty spojrzałaś na nich po raz ostatni.
- Bardzo was kocham, przepraszam... - wyszeptałaś, ale oni to usłyszeli.
To był ostatni raz kiedy płakałaś. Przez wiele lat po tym spotkaniu nie uroniłaś już ani łzy. To był też moment w którym w końcu naprawdę zrozumiałaś na czym stoi świat i jak trudno jest przetrwać. Od tej pory przeszłaś szkolenie życia, liczne treningi w towarzystwie Itachiego, liczne samotne podróże i wiele innych sytuacji które ukształtowały twój charakter. To właśnie tego dnia weszłaś na drogę z której nie mogłaś już zboczyć, weszłaś na drogę walki z niesprawiedliwością i już na zawsze pozostałaś niezrozumiana, przez niektórych uznana za zdrajcę.
W końcu czy nie mają racji? Nie zabiłam klanu Uchiha własnymi rękami, ale nie zrobiłam nic, żeby temu zapobiec. Tak samo jak Itachi, Trzeci i starszyzna mam krew klanu na swoich dłoniach i nic nie może jej zmazać.
CZYTASZ
W pogoni za przeznaczeniem |Kakashi & reader|
FanficDrużyna Kakashiego i Guy została wysłana na specyficzną misję - odnalezienia pewnej kobiety, która dawno temu opuściła Wioskę Liścia. [Twoje imię] Uchiha, niezwykle utalentowana shinobi, która przez całe życie zastanawia się nad sensem istnienia...