Rozdział III - 22 kwietnia 1998

403 45 1
                                    

Już ty wiesz, za co.


Spotkać się Lucjuszem. Wyjście do Hogsmeade – rozważyć.


Severus Snape wytarł ręcznikiem bladą, niewyspana twarz. Pomyślałby kto, że teraz powinien sypiać lepiej, że widząc, jak wszystko zmierza w odpowiednim kierunku, po tych wszystkich latach wreszcie kogoś przy sobie mając, powinien zaznać nieco spokoju.

Gówno prawda.

Ani nic jeszcze nie zostało przecież przesądzone, ani to nie był normalny związek.

Nie potrafił tego nazwać, tak jak uczuć, które do niej żywił.

Bo coś czuł, coś na skraju złości i zmęczenia, które na nią przelewał. Ale co to było? Nawet nie chciał się zastanawiać.

Wytarł ręce i odwiesił ręcznik na metalowy haczyk. W pośniedziałym, poznaczonym czarnymi plamami starości lustrze jego twarz wyglądała na jeszcze bardziej zniszczoną i pożółkłą. Obrzydliwe, butelkowozielone kafle i migająca jarzeniówka.

Mdliło go od tego widoku.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł. To nigdy nie był rodzinny dom, choć z pewnością mieszkał w nim kiedyś ze swoją rodziną. Było to miejsce pokręcone, jak całe jego życie, jak relacja, która toczyła się pomiędzy nim a Granger pod tym dachem... Może to ten dom, nie on sam, miał zdolność do skrzywiania wszystkiego, co się do niego zbliży?

Jakkolwiek nie chciałby, żeby tak właśnie było, Severus Snape wiedział, że cała wina leży po jego stronie.

Na chodniku przystanął jeszcze i spojrzał na drzwi, spojrzał w okno, przez którego poszarzałą szybę widać było stół.



Patrzył na nią ponuro. Siedzieli przy stole w kuchni jego starego domu w Cokeworth.

To kompletnie nie ma sensu, Granger – mruknął. To nie ma żadnego sensu.

Mówił oczywiście o jej pomyśle dostania się do zamku, poszukiwania tiary Roweny Ravenclaw i przedzieraniu się do Komnaty Tajemnic.

W takim razie co mamy zrobić? – zaperzyła się. – Czekać? Zrezygnować? Dobrze pan wie, że to oznacza przegraną.

Jeśli was tam znajdą, to będzie równało się przegranej – wycedził, niezadowolony. Po prawdzie był zły. Prawie wściekły. Przecież nie była głupia. Nie była głupia, a jednak...

Spojrzał na nią i zrozumiał. W jej oczach czaiła się cholerna desperacja: najgorszy z doradców.

Wziął głęboki wdech.

Zobaczę, co da się zrobić – mruknął, na co jej twarz złagodniała. – Ale niczego nie obiecuję – rzucił ostrzegawczo. – Jeśli nie będę w stanie zapewnić wam bezpiecznego przejścia...

Dziękuję – szepnęła. Jej dłoń niespodziewanie znalazła się na jego.

Uniósł brwi, spojrzał na nią tak, że zmieszana zabrała rękę i uciekła wzrokiem.

Wstali oboje, jednocześnie, chyba chcieli się ewakuować z tej niezręcznej sytuacji, co w efekcie poskutkowało jeszcze bardziej krępującym wpadnięciem na siebie.

Przepraszam – wyszeptała.

W jej oczach czaiło się kilka różnych emocji.

Ale żadną z nich nie była skrucha.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz