Rozdział XIX 10 lutego 1980

159 22 4
                                    

Kupić mleko i fajki.

Obserwował ją zza winkla pobliskiej apteki: patrzył jak kilkanaście minut po jego wyjściu, Hermiona również opuściła bar i rozejrzała się po niemal pustej, skąpo oświetlonej ulicy miasteczka. Snape zmarszczył brwi i zacisną usta w wąską linię. Sam nie wiedział, co go podkusiło, żeby wyjść: tłumaczył sobie, że to logika, że chciał zobaczyć najpierw, czy może jej ufać zanim rzeczywiście się z nią spotka: na miejscu był przecież Dumbledore, siedział nieopodal w towarzystwie jakiejś dziwacznej wiedźmy i Snape'owi zdało się raz czy dwa, że starzec na niego zerknął.

Co jeśli Hermiona była jego szpiclem?

Co jeśli ktoś zaczął podejrzewać, że przystaje ze Śmierciożercami? Właściwie to niedawno stał się jednym z nich: otrzymał Mroczny Znak: jak wiekuistą pożyczkę, którą będzie musiał spłacać aż do końca swoich dni.

Zdawało mu się, że zaczyna rozumieć wagę swojej przysięgi. Zdawało mu się.

Jednak na razie, mimo całej goryczy i mdlącego w dołku poczucia winy, na myśl o swojej decyzji, czuł również dumę.

Patrzył jak Hermiona obraca się najpierw w jedną, potem w drugą stronę: jej bujne, wszędobylskie włosy wzburzyły się, gdy na jej twarz wystąpiła niespodziewana dla niego panika czy desperacja.

Dlaczego była aż tak zawiedziona?

Czy to oznaczało coś dobrego? Czy wręcz przeciwnie ‒ było zwiastunem kłopotów, kolejnych cholernych komplikacji na już i tak wyboistej drodze jego życia?

Ale nie. Teraz wszystko miało się wyjaśnić, wszystko miało się rozjaśnić, wszystko miało się wyprostować. Jego świat zaczął się przecież układać: dostawał całkiem niezła pensję od Ministerstwa, z pracy, którą załatwił mu ojciec Lucjusza Malfoya.

Musiał zacząć wierzyć, że na niego również czeka jakieś dobro, czeka jakaś przyszłość...

Więc dlaczego by i nie kobieta?

Nie, nie Lily. Lily była od dawna stracona, odeszła z Potterem i tyle ją widział.

Nie szkodzi, że nadal kochał tylko ją. Nie szkodzi, że nigdy nie pokocha innej kobiety.

Ale mógłby chociaż...

Na wspomnienie nocy, w której spotkał Hermionę Johnson, poczuł wstyd. A potem złość z powodu swojej słabości.

Z powodu swojej głupoty.

I obiecał sobie, że już nie będzie tyle pić.

Nie ciał przecież być jak niektóre świnie z jego towarzystwa: wyuzdane, biorące co tylko chcą, nie potrafiące się pohamować.

Z drugiej jednak strony jak inaczej miał dostać to, czego pragnął? Która dziewczyna o zdrowych zmysłach poszłaby z nim na randkę? A co dopiero do łóżka?

Był biedny. Był brzydki. Był wyśmiewany przez całe swoje życie. Nawet w kręgu Śmierciożerców nie bardzo powodziło mu się towarzysko. To właśnie dlatego wychodził zwykle sam.

To właśnie dlatego BYŁ sam.

Prychnął pod nosem, zdając sobie sprawę, że oto użala się nad sobą w zaciszu swojego mózgu.

Wspaniale...

Dziewczyna wreszcie odwróciła się do niego tyłem i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.

Chwilę później z Trzech Mioteł wyszli Dumbledore i ta dziwaczna kobieta; starzec podtrzymywał ją, bo z jakiegoś powodu wiedźma wyglądała na roztrzęsioną i zdezorientowaną, chwiała się i zataczała. Czyżby za dużo wypiła w tak krótkim czasie?

Severus uniósł brwi.

Zbieg okoliczności?

Jeśli tak, to bardzo dziwny i mało prawdopodobny. Przynajmniej dla jego pogrążonego w paranoi umysłu.

W jego świecie wszystko musiało tworzyć związki przyczynowo-skutkowe, wszystko musiało mieć swój porządek i ład.

Zero chaosu.

***

‒ Śledziłeś mnie ‒ było pierwszym, co usłyszał od niej, gdy otworzyła mu drzwi swojego małego, londyńskiego mieszkanka.

Skrzywił się na te słowa, zbyt niechętny i powściągliwy na to, by przyznać jej rację, ale nie na tyle obłudny, by zaprzeczać.

‒ Wpuścisz mnie, czy nie? ‒ zapytał tylko twardym, szorstkim głosem.

Poruszyła ramionami jakby chciała coś z nich strząsnąć, po czym westchnęła i przepuściła go obok siebie do skromnego, niemal wyludnionego ze sprzętów wnętrza. W oczach miała pustkę, która go zaskoczyła. Obserwowała ze splecionymi na piersi ramionami jak ściąga stary, mugolski prochowiec.

‒ Jest trochę za zimno na takie ubrania, nie sądzisz? ‒ zapytała tonem pełnym opiekuńczej wyższości, którego nienawidził u wszystkich litujących się nad nim kobiet, które spotkał.

Miał teraz ochotę splunąć jej pod nogi i wyjść. Ale tego nie zrobił. Musiał wiedzieć, dlaczego go nękała.

Nie odpowiedział na zaczepkę, spojrzał za to na nią wyczekująco, niecierpliwie.

‒ Och, do cholery ‒ wymamrotała, po czym podeszła do niego i położywszy ciepłą, drobną dłoń na jego gładko ogolonym policzku, zbliżyła niespodziewanie usta do jego i pocałowała go mocno, pewnie, z wprawą, jakiej się po niej nie spodziewał. W sposób, w który, mógłby na to postawić cały nędzny majątek swojego życia, zawsze pragnął być całowany, tylko o tym jeszcze nie wiedział.

Zamknął oczy, na moment poddał się chwili, czując jak zaczynają mięknąć mu kolana, a w starych, luźnych spodniach coś drga niecierpliwie.

Jednak szybko się opamiętał, odsunął ją od siebie gwałtownie. Zbyt gwałtownie, bo prawie odepchnął ja na przeciwległą ścianę.

‒ Co ty wyprawiasz, do cholery ‒ warknął.

W jej oczach nie potrafił dostrzec nic konkretnego. Była w niej jakaś dzika mieszanka uczuć: złości, żalu, pretensji, strachu i czegoś jeszcze.

‒ Johnson?

Przełknęła ślinę.

‒ Wyjdź ‒ rzuciła.

‒ Słucham?

‒ Wyjdź, do cholery! ‒ krzyknęła, wypychając go przez drzwi z powrotem w lutowy ziąb.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz