Rozdział XXIV - 3 kwietnia 1980

104 8 0
                                    


Dziennik Snape'a

Znowu zawiodłem. Gdyby tylko mój pan wiedział jaki jestem słaby. Nie potrafiłem w żaden sposób przeciwstawić się tej szlamie, skrzywdzić jej, nawet spetryfikować. Dałem się podejść jak dziecko.

A ona z pewnością coś knuje.

Tylko co?

Z jakiego innego powodu węszyłaby wokół przeszłości Toma Riddle'a?

Ostatnie zdanie zakończył zamaszystym znakiem zapytania opatrzonym energiczna kropka, która prawie przebiła kartkę. Stalówka mugolskiego pióra wygięła się nieco i Snape musiał pracowicie ja poprawiać, wyszczerbiając przy tym górna jedynkę.

Z tym większym niesmakiem popatrzył na siebie w lustrze, gdy badał językiem powstały uszczerbek na swoim pożółkły, zaniedbanym uzębieniu.

Czy to jego zęby miały tak ciemny kolor, czy też skóra była tak chorobliwie blada i tworzyła niezdrowy, szpecący kontrast nadając mu kolejnych karykaturalnych cech?

Przeczesał palcami długie, dawno nieumyte włosy. Chuchnął w dłoń.

Czy dlatego Lily wolała tego dupka?

Bo był ładniejszy? Estetyczniejszy?

Nie przypominał wprawdzie lalusiowatego Blacka, był wiecznie rozczochrany, jakby nonszalancja chciał nadrobić ciągnący się za nim smród nowej fortuny i głupoty, a jednak, gdy Snape spoglądał w lustro wyraźnie dostrzegał przewagę dawnego rywala i krew zalewała go gdy uświadamiał sobie beznadziejność własnej aparycji.

Bo co niby mógłby zrobić?

Wyprostować sobie i wybielić zęby jakimś zaklęciem lub wywarem?

Modnie obciąć włosy?

Zrobić sobie operacje magoplastyczną nosa?

Przecież to kosztowałoby go fortunę!

Poza tym, mimo całego swojego boleśnie uwierającego poczucia niższości Snape nie był na tyle gnuśny, by wydawać pieniądze na coś tak pustego jak poprawa własnego wyglądu.

Nie zamierzał też ryzykować i samodzielnie testować różne domowe środki oraz nowe zaklęcia, mogące trwale i boleśnie go oszpecić.

Prychnął po raz kolejny, przesunął szorstkim, spracowanym palcem po zębach jakby w nadziei, że ta metoda pozbędzie się części nalotu i postanowił, że może przynajmniej zainwestować w nową szczoteczkę i pastę o bardziej mentolowym zapachu.

Mógłby też lepiej się odżywiać.

Żołądek zaburczał mu tęsknie, bo chłopak przypomniał sobie nagle o naleśnikach, które zaserwowała mu ostatnio Johnson.

Chociaż dziewczyna uparcie zarzekała się, że nie potrafi gotować, Snape, chcąc nie chcąc, musiał jednak przyznać, że był najlepszy posiłek jaki jadł od bardzo długiego już czasu. Może nawet od wczesnego dzieciństwa zanim mama zaraziła się alkoholową chorobą ojca i zupełnie podupadła na zdrowiu i woli do godnego życia.

Ta skromność Hermiony, którą uznał rzecz jasna, za fałszywą, wzbudziła w nim tylko większe podejrzenia, zupełnie jakby za zwyczajną umiejętnością do wyrobu akceptowalnie miękkich i aromatycznych naleśników musiała kryć się jakaś podstępnie złośliwa wola.

Mogłoby to wszystko wydawać się śmieszne i pewnie nawet u Snape'a wzbudziłoby cień sarkastycznego uśmieszku, gdyby w jego zatęchłej od samotności i zaniedbania głowie nie było tak bardzo, smętnie prawdziwe.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz