Rozdział XVII - 9 lutego 1980

232 26 11
                                    


To nie jest randka, to nie jest randka: cały czas to sobie powtarzam, ale jakoś nie bardzo potrafię w to uwierzyć: za blisko Walentynek, za długo byłam sama i zbyt silna mam świadomość, że przecież moim celem JEST sprawienie, żeby mnie pokochał.... Przynajmniej na tyle, by zgodził się ze mną żyć dla większego dobra. Żeby dopuścił do siebie tę myśl.

Więc wydałam swoje marne oszczędności (całe 50 funtów) na sukienkę, wprawdzie mugolską, ale bardzo ładną. Poszłam do fryzjera chyba pierwszy raz od pół dekady i kupiłam pomadkę. Dziwnie się czułam w sklepie z kosmetykami, bo raczej do nich nie chodzę.

Chyba tak właśnie czują się klauny.

Przez ostatnich kilka dni zastanawiałam się, co właściwie czuję. Na pewno tęsknię, ale to chyba najbardziej oczywiste. Nie wiem właściwie za kim. Wiem za kim nie tęsknię: nie tęsknię za Severusem Snapem, z którym muszę się spotkać. Tęsknię za jego dorosłym odpowiednikiem, za mężczyzna, od którego odwróciła wzrok. Merlinie, jak ja siebie za to teraz nienawidzę. Chciałabym cofnąć czas... Zabawne.

Harry, Ginny... Nawet Ron. I moi rodzice. O nich staram się po prostu nie myśleć. To zbyt trudne. Snape rozpływający się w niebycie. I ja, gdzieś tu z tym młodym idiotą. Snape nigdy nie był kasanową, ale tu...





Popatrzył się sceptycznie na swoje odbicie w lustrze i pokręcił z niesmakiem głowa. Wszystko co miał było czarne, stare lub zniszczone. Zdecydowana zaś większość łączyła w sobie unikalne mieszanki wszystkich tych cech.

Cudownie.

Zerknął do zeszytu ‒ swojej książki przychodów i rozchodów ‒ i ogryzkiem postrzępionego od zębów ołówka zapisał:

15 sykli ‒ nowa koszula.

Skrzywił się. Pod rządami tych matołów inflacja galopowała jak szalona.

Zamknął czarny notes.

Zamyślił się.

Po co właściwie się starał? Po co w ogóle odpowiadał na jej list?

Może dlatego, że było w niej coś, co kazało mu choćby i rozważyć wyjście z domu? Może dlatego, że miał wobec niej wyrzuty sumienia, bo podczas ich pierwszego spotkania zachował się jak zupełny palant? A może dlatego, że znała Lily Evans? W ten sposób mógł być chociaż trochę bliżej niej, czyż nie?

Skrzywił się jeszcze raz, tym razem jeszcze bardziej, i odrzucił krawat na oparcie fotela: cisnął go ze złością, jednak lekkość tkaniny momentalnie wyhamowała impet.

Zaklął pod nosem. W jego życiu zawsze właśnie tak musiało być: nie potrafił nadać mu odpowiedniego rozpędu i potwornie go to denerwowało.

Teraz więc, gdy wyszedł na mglistą, mroźną ulicę Cokeworth i obserwował białe obłoczki pary wydobywające się z jego ust Severus Snape czuł złość.

Mimo to poszedł do najbliższego zaułka, by teleportować się na Pokątną.

***

O tej porze, w przedwalentynkowej gorączce, Snape musiał przeciskać się w tłumie wyległym na największe handlowe centrum magicznego świata Anglii. Przeklinając samego siebie i wszystkich ludzi wokół, zastanawiał się, dlaczego do cholery Hermiona Johnson wybrała taka właśnie datę na ich spotkanie. Gdyby miało zdarzyć się to tydzień wcześniej lub później, Snape zapewne nie miałby żadnych zastrzeżeń, ale jako, że ich wyjście do baru zostało ustalone na kilka dni przed Świętem Zakochanych, podejrzliwa natura Śmierciożercy kazała mu doszukiwać się w tym podstępu.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz