Rozdział VII - 5 maja 1998

275 37 6
                                    

Ministerstwo Magii nie daje nam spokoju. Myślałam, że gdy już zrobimy swoje a Harry zabije Voldemorta powróci jakiś porządek i ład.

Ale nie. Ludzie nie ufają już instytucji Ministra. I w zasadzie trudno ich za to winić. Podczas pierwszej i drugiej wojny sporo zła pochodziło właśnie ze strony urzędników. Wielu żąda zmian, ale nikt nie ma pojęcia, co z tym zrobić. Nie spodziewałam się, że znowu będą wymagać od nas pomocy. A dokładniej od Harry'ego. Mnie i Rona próbują zwerbować byśmy przekonali Harry'ego do zostania kimś w rodzaju... namiestnika? Tymczasowego Ministra magii? Nie byłby to może najgorszy pomysł, bo jemu akurat wszyscy teraz ufają, ale panuje tak wielki chaos, że wszyscy troje podejrzewamy, że Ministerstwo chce sobie znaleźć kozła ofiarnego. Obawiam się, że doprowadzenie wszystkiego do porządku nie obejdzie się bez przestępstw i machloi a z tym żadne z nas nie chce mieć nic wspólnego. Nie mam zamiaru ani sama iść do Azkabanu za coś, czego nie zrobiłam, ani oglądać za kratkami swoich przyjaciół.

Nawet jeśli już nie jesteśmy ze sobą tak blisko, jak kiedyś...

Ron zniknął, schował się w Norze. Z Ginewrą jeszcze nie miałam czasu się spotkać. Muszę uporządkować wszystkie sprawy, a do tego dochodzi jeszcze bronienie Harry'ego przed reporterami i urzędnikami. Wszystkich nas czeka proces. A ja naprawdę nie mam na to wszystko siły. To był tylko romans, teraz już to wiem, a jednak... jednak cholernie mi go brakuje.

Ron sugeruje, że może moglibyśmy zacząć od nowa. A mnie tylko chce się płakać.



‒ Harry, naprawdę sądzę, że ukrywanie się na Grimmauld Place jest jakimś pomysłem ale nie na zawsze! ‒ Hermiona usiadła naprzeciwko niego w salonie. Było już ciemno, pogasili światła, tylko blask kominka oświetlał ich twarze, rozpraszając mrok.

‒ W tym momencie kompletnie się z tobą nie zgadzam ‒ zaśmiał się sucho. ‒ Mógłbym tu siedzieć i do końca swoich dni, byle wreszcie zaznać trochę spokoju.

Hermiona skrzywiła się lekko. Niestety całkowicie go rozumiała. Sama również od kilku dni kryła się tu nieustannie.

‒ Harry... może oni mają trochę racji... Może rzeczywiście jesteś jedyną osobą...

Chłopak posłał jej spojrzenie, które skutecznie zamknęło jej usta. Była w nim gorycz i złość, jakich jeszcze u niego nie widziała.

‒ Nigdy nie mówiłem, że nie mają racji, Miona. Twierdze tylko, że nie pozwolę złożyć się w ofierze wściekłemu tłumowi.

Hermiona pokręciła zamaszyście głową.

‒ Nie pozwolimy na to.

‒ My? Powiedz kogo masz namyśli, bo nie rozumiem.

‒ Mnie i Rona, oczywiście ‒ odparła uśmiechając się najserdeczniej jak potrafiła. Ale i tak wyszło to pewnie sztucznie: mięśnie twarzy miała sztywne, twarde i odporne na wszelkie próby wolicjonalnego naprężania.

‒ Wyglądasz, jakby rozbolał cię ząb ‒ zauważył Harry.

‒ Zapewne ‒ westchnęła cicho. ‒ Co nie zmienia faktu, że boję się o ciebie, Harry, ale równocześnie naprawdę mocno niepokoi mnie to, co się teraz wyprawia... te protesty, napady, samosądy...

‒ Możesz zgłosić się zamiast mnie, droga wolna ‒ burknął.

Znów potrząsnęła głową.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz