Rozdział X -15 czerwca 1998

263 29 4
                                    

Kompletnie nie potrafię zrozumieć co tu się podziało.

Harry zabrał Insygnia i uciekł? Czemu miałby to niby zrobić?

Nie wiem, jaki powód musiałby mieć z kolei Kingsley, żeby nas okłamać... Harry może po prostu sądził, że w ten sposób spełni część swojej powinności i naraz niknie dalszego życia na świeczniku. Naprawdę go rozumiem. Ale, skro wiedział, skoro Shacklebolt ostrzegł go przed tym wszystkim, co się może stać ‒ i co w konsekwencji się dzieje ‒ czemu zachował się aż tak samolubnie? Wiem, że to niby nie jest nasza odpowiedzialność, że jesteśmy jeszcze młodzi.... Ale ja nie potrafię przestać czuć się odpowiedzialna. Poza moimi rodzicami, których nie wiem, kiedy odnajdę, w czarodziejskim świecie są wszystkie bliskie mi osoby! Przecież dla Harry'ego jest dokładnie tak samo... Sprawdzaliśmy dom jego ciotki, szukaliśmy w Dolinie Godryka... Nic. Czy naprawdę nie obchodzi go to, co może się stać z Ginny i jej rodziną? Ze mną, z Ronem? Tak, odbieram to osobiście, choć może nie powinnam. Ale ja nigdy go nie porzuciłam. Nigdy. Nawet gdy oznaczało to utratę rodziny, być może na zawsze. Nawet, gdy musiałam wybierać między nim a Ronem. Nawet nie próbowałam ratować siebie w Malfoy Manor. Wszystkim, o czym myślałam był on: Harry. Teraz to sobie uświadomiłam. Nad tym pamiętnikiem. Czas pokazał, że Ginn miała rację. Potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym zapisywać swoje myśli. Kochana, biedna Ginn. Jak ona rozpacza...

Ostatnio Ron przyniósł mi kwiaty. Próbował wziąć mnie za rękę przy kawie, ale ja rozpłakałam się i wyszłam do łazienki. Długo stał i pukał, pytając, co właściwie się stało, co zrobił nie tak, czy to przez Harry'ego.

Nie mogłam mu powiedzieć. Nie potrafiłam. Czy to ie przekreśliłoby naszej przyszłości razem? Może jeszcze nadal go kocham, chociaż tego nie czuję? Może to przez żałobę i stres? A jeśli nawet już nie... Przecież mogę go pokochać jeszcze raz, prawda?

Ostatnio odwiedziłam Hogwart, zaraz przed tym, gdy go przejęto. Pomagałam profesor McGonagall pakować artefakty Dumbledore'a. Jeden z nich, no cóż... Jeden z nich poddał mi pewien pomysł. Ale muszę to sobie jeszcze dokładnie przemyśleć.



ODDAJCIE POTTERA! ODDAJCIE POTTERA! ‒ rozbłyskiwało raz po raz w powietrzu w formie magicznych transparentów. To samo krzyczał wściekły tłum za oknem.

‒ Przyszli z widłami ‒ prychnął Shacklebolt, stając tuż za jej plecami.

Poczuła na swoim ramieniu jego dłoń.

Odwróciła twarz.

Miał rację. Oczywiście miał rację. Chociaż oczywiście nigdzie nie było widać wideł, te figurowały tu w domyśle: wściekły tłum, rozgniewana tłuszcza, gotowa mordować, palić i dewastować. Wzdrygnęła się.

Zacisnęła mocniej ramiona, którymi oplatała klatkę piersiową i zerknęła nerwowo w stronę torebki, w którą spakowała cały swój dobytek. Wciąż tam stała: na krześle, mała i niepozorna. Kazali im to zrobić aurorzy Shacklebolta zaraz po Przewrocie. Na szyi Kingsleya wciąż widniała ciemnosina pręga od sznura, na którym próbowano go powiesić.

Okropność.

‒ Jak to się nazywa, przypomnisz mi jeszcze raz? ‒ zapytała.

‒ Czarodziejska Republika Anglii ‒ wychrypiał, odchrząknął. Po tym „incydencie", jak sam nazywał próbę zabójstwa, wciąż miał problemy z głosem. Pomasował krtań.

Hermiona pokręciła głową, odeszła od okna.

‒ Gdybym miała jego włosy, paznokcie, cokolwiek... Uwarzyłabym już dawno Wielosokowy ‒ mruknęła sama do siebie.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz