Rozdział XXVII - 25 kwietnia 1980

95 10 4
                                    

Przyznaję, że spodziewałam się dokładnie tego.

Wyszedł.

Z wrednym, kąśliwym uśmieszkiem po prostu odwrócił się i poszedł do siebie.

Nie wiem dlaczego zapytałam.

Przecież nie mogłam się łudzić, że z własnej woli pozwoli mi się do siebie zbliżyć.

Przecież, tak naprawdę, wcale tego nie chciałam. Czuję wobec niego litość. Może jakiś dziwaczny sentyment. Ale poza tym? Im więcej z nim przebywam, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ten Severus Snape jest mi po prostu obcy.

Co ja sobie myślałam? Że ten młodszy będzie po prostu mniej skrzywdzoną, prostszą w obsłudze wersją siebie? Że odnajdę w nim tego człowieka, który mnie zafascynował?

Może zresztą to wtedy, w moich czasach, też nie było niczym ani prawdziwym ani poważnym?

Kto miał się czas nad tym zastanawiać?

Najchętniej bym stąd uciekła.

Albo w nieskończoność oddalała od siebie moment zbliżenia się do Severusa.

Ale tak bardzo mam już dosyć tych wszystkich podchodów, gierek i kłamstw.

Mogłam po prostu odejść razem z innymi zamiast walczyć o z góry przegraną sprawę.

Czasem, tak jak teraz, sądzę, że najprościej by było, gdybym zginęła na błoniach razem ze Snape'm.

Ktoś zapukał. Wystraszona, upuściła długopis, który potoczył się na podłogę, pod stół i zniknął w mroku pod kaloryferem.

Westchnęła.

Zamknęła oczy.

Czyżby bogowie, przeklęci w swojej przekornej złośliwości, wysłuchali jej modlitw i zesłali na nią stado żądnych krwi Śmierciożerców?

Wzięła różdżkę do ręki i powoli ruszyła w stronę drzwi wejściowych.

Nałożyła na nie tylko podstawowe zaklęcia ochronne, na nic innego nie mogła liczyć mieszkając w mugolskim bloku.

Gdyby to był dom, byłoby znacznie łatwiej.

Wiedziała o tym, bo kilka dni temu rzucała te sam i wiele innych zaklęć i uroków stojąc na chodniku przed furtką swoich rodziców.

Czy zorientowali się, że co uległo zmianie?

Czy dostrzegli stojącą przed swoim domem postać?

A może spali zbyt mocnym i zbyt spokojnym snem, by zauważyć cokolwiek?

– Kto tam? – zapytała drżącym nagle głosem, niepomna swoich wcześniejszych pochopnych wynurzeń. Choć samotna, zagubiona i zdesperowana, przecież wcale nie chciała umierać. Wyjrzała przez wizjer, ale nikogo nie zdołała zobaczyć w ciemności klatki schodowej.

Czy znów przepaliła się żarówka, czy może ktoś specjalnie nie włączył światła.

Po dłuższej chwili milczenia, gdy już zaczęła podejrzewać, że to tylko pomyłka albo mało śmieszny żart jakiegoś dzieciaka, po drugiej stronie rozległo się ciche, nieco gardłowe chrząknięcie.

Odetchnęła z ulgą. Gdy otwierała drzwi, nie była w stanie powiedzieć, czy jest bardziej rozbawiona, czy zła z powodu całego zajścia.

– Po co wróciłeś? – zapytała; w mroku klatki schodowej widać było tylko dwoje oczu, odbijających blask bijący z jej salonu.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz