Rozdział IX - 20 maja 1998

222 23 0
                                    


To nie było nic wielkiego. Tak powiedziałam do McGonagall, prawda? No to byłam w błędzie. Tak cholernie mi go brakuje, tak cholernie za nim tęsknię i nawet nie mogę okazać tego innym, nie mogę wykrzyczeć światu w jak wielkim błędzie wszyscy, którzy szukają jego winy. To głupie, wiem. Są ważniejsze sprawy. Choćby rozłam w Ministerstwie, chaos w kraju, coraz większe akty przemocy i wandalizmu.

Ale ja po prostu tęsknię za nim, tęsknię za tym, co między nami mogłoby być, gdyby tylko przeżył.

Bo mogłoby być, prawda?

W każdym razie... dzisiaj idę porozmawiać z Shackleboltem. Z jakiegoś powodu chce mnie widzieć. Może dowiedział się o naszym romansie? Albo, że węszyłam w jego domu... Może znalazł tam coś mojego, albo ktoś mu o tym powiedział?

Jakkolwiek by nie było, chyba powiem Kingsleyowi, że współpracowałam z Severusem. O romansie nie, ale o współpracy chyba muszę. Już najwyższy czas, skoro proces na razie został wstrzymany (mają zbyt wielu żywych Śmierciożerców do osądzenia, martwy może poczekać). Bydlaki...




To, co działo się przez kolejne dwa tygodnie było kompletnym szaleństwem. Ministerstwo trafnie przewidziało, że niepokoje mogą się nasilić, że potrzebny jest jakiś charyzmatyczny mówca, bohater... A jedyny, jakiego mieli postanowił definitywnie i dosyć brutalnie przejść na emeryturę.

Ani Hermiona, ani Ron nie mogli go niestety zastąpić. Nie to, żeby nie próbowali.

‒ Nie wiem, co mam robić ‒ powiedziała Shackleboltowi Hermiona. ‒ To dla mnie naprawdę straszne, ale nie mamy pojęcia, gdzie jest Harry, naprawdę.

‒ I żadne z was... ‒ zaczął Kingsley, marszcząc brwi, ale ona szybko potrząsnęła głową.

‒ Jesteśmy nie mniej zszokowani niż ty, naprawdę ‒ wyznała. ‒ Może tylko lepiej go rozumiemy...

‒ Sądzisz, że go nie rozumiem? ‒ prychnął Shacklebolt.

‒ tak, tak właśnie sądzę ‒ powiedziała twardo. ‒ Był małym chłopcem, gdy stracił rodziców. W wyniku zdarzenia, którego nawet nie pamiętał ‒ wyliczała, ‒ na jego barkach spoczęła monstrualna odpowiedzialność. Miał dwanaście lat, gdy zabił bazyliszka. Trzynaście gdy...

‒ Wiem, wiem ‒ odparł zmęczonym głosem potężny mężczyzna.

‒ To czemu się dziwisz?

‒ Bo zawsze zachowywał się nad wyraz odpowiedzialnie ‒ mruknął wreszcie.

Hermiona przewróciła oczami. Sięgnęła do kieszeni.

‒ Patrz ‒ podsunęła mu pod nos liścik, który przemyciła na spotkanie w tajemnicy przed przyjaciółmi.

‒ Co to jest? ‒ zapytał.

‒ List pożegnalny ‒ wyjaśniła. ‒ Od Harry'ego.

Czarodziej zwęził oczy i przebiegł pośpiesznie wzrokiem kawałek pergaminu pokrytego nerwowym pismem chłopaka.

‒ Spokoju? ‒ powtórzył. ‒ Magiczny świat mu nie zaoferował?

Hermiona wzruszyła ramionami.

‒ jak już mówiła, po części go rozumiem. On tego wszystkiego nie chciał.

‒ Wy też nie ‒ zauważył.

‒ My podjęliśmy jakąkolwiek decyzję ‒ zauważyła. ‒ Mniej lub bardziej świadomą...

‒ Raczej mniej ‒ prychnął.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz