09:50 – Potter, Weasley i Granger w Hogsmeade.
10:00 ‒ Spotkanie z Aberforthem
około 10:00 ‒ Ślizgoni z Carrowami docierają do Hogsmeade
przed 11:00 ‒ Złote Trio dociera do Hogwartu
13:00, maksymalnie 13:30 powrót Ślizgonów.
Mają dwie godziny. Pieprzone dwie godziny.
Jeśli jakimś cudem to się uda, chyba zacznę wierzyć w boga.
Spojrzał jeszcze raz na zapisane w notatniku słowa, po czym jednym, wprawnym, zamaszystym ruchem, wyrwał całą stronę, podszedł do kominka i przytknął róg kartki do wciąż tlącego się popiołu. Przez chwilę trzymał ją w dłoni, przyglądając się, jak leniwie tli się i rozsypuje dookoła czarne, smolące okruszki.
Czy właśnie tak wyglądało umieranie?
Rozległo się pukanie do drzwi.
Snape wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem, po czym szybko wrzucił resztę kartki do paleniska.
***
Severus Snape z pozoru nie był tego dnia wcale bardziej zdenerwowany, niż zwykle. Jego pozbawiona wyrazu twarz ukazywała niezmienną, nachalną pogardę do świata jako całości oraz wszystkich jego elementów z osobna.
A jednak był nie tyle zdenerwowany, co przerażony nawet wizja tego, jaki kataklizm może spowodować jakiekolwiek niepowodzenie.
Z tego powodu, finalnie, gdy Ślizgoni opuścili zamek punktualnie o 09:30, Dyrektor Hogwartu udał się do wieży Gryffindora i mimo pogardliwych prychnięć Grubej Damy, przedostał się do pokoju wspólnego Gryfonów.
‒ Weasley, Longbottom! ‒ zawołał, gdy stanął już na dywanie koloru wina, pośród złoto-czerwonego wystroju, mocno już poblakłego i przypominającego bardziej mieszankę szarobrunatnego z brązem.
Odpowiedziała mu cisza.
Zmełł przekleństwo, po czym powtórzył zawołanie, tym razem głośniej, okraszając je dodatkową dawką jadu:
‒ Weasley i Longbottom, zapewniam was, że jeśli sami się tu nie pojawicie, żywi lub martwi, odejmę po pięć punktów od Gryffindoru za każdego Gryfona! Nie muszę chyba dodawać, że profesor Carrow bardzo ceni sobie wasze towarzystwo podczas szlabanów...
Rozległo się ledwie dosłyszalne echo kroków.
Najpierw pojawiła się ruda głowa Ginewry Weasley, a potem z dormitorium chłopców, śledzony przez niezbyt dyskretnie wyglądających zza winkla współlokatorów, przytoczył się także Neville Longbottom.
Snape skrzywił się na ich widok i to całkowicie szczerze.
Oboje stanęli przed nim, jednak żadne nie uznało za stosowne, by się przywitać.
Snape prychnął.
‒ Idziemy ‒ zarządził lodowato.
‒ Ale... Dokąd? ‒ odważyła się zapytać Weasleyówna.
Snape spojrzał na nią przez ramię, posyłając jej nieco demoniczny grymas. ‒ Jednak potrafisz mówić? ‒ zapytał retorycznie, po czym znikł po drugiej stronie portretu. Kątem oka widział, jak dwoje nastolatków popatrzyło po sobie, wzruszając ramionami.
‒ Ruszać się ‒ rzucił jeszcze.
Zaprowadził ich do pustej klasy: pierwszej-lepszej, nie zastanawiał się nawet za bardzo dokąd idzie. Gdy Carrowów nie było w szkole, mógł pozwolić sobie na znacznie więcej.
CZYTASZ
Ślady słów zostawione w czasie
FanfictionGdy Bitwa o Hogwart skończy się dla Hermiony osobistą tragedią, a Ministerstwo Magii poszukuje ochotników do ryzykownego projektu, czy dziewczyna podejmie wyzwanie?