Rozdział XII - 22 czerwca 1979

255 29 2
                                    

Gdy pomyślę sobie o tym, że mam rok, żeby zapobiec tragedii, robi mi się niedobrze ze stresu. Tak naprawdę nie wiem nawet jak to zrobić. Wielu spraw nie omówię przecież z Dumbledorem. Profesor McGonagall wydaje się znacznie mniej zasadnicza w interesujących mnie kwestiach, ale czy byłaby w stanie okazać dyrektorowi tak wielką nielojalność? Naprawdę trudno mi w to uwierzyć...

Niby rozumiem, czemu ryzykowne byłoby uratowanie Potterów: wprawdzie znam położenie wszystkich horkruksów, ale ich przedwczesne niszczenie może wywołać zmianę w działaniu Voldemorta. A wtedy mógłby stworzyć kolejne artefakty i ewentualną zasadzka i próba zabicia go przez autorów zakończyłaby się fiaskiem... Ale nadal ciężko mi to przegryźć. Oboje z Minerwą są też bardzo sceptycznie nastawieni do kwestii Severusa. Dla nich wciąż jest tylko pogrubionym chłopakiem, który wstąpił w szeregi Śmierciożerców. Jeszcze nie stało się nic z tego, co zapowiedziałam: Sybilla pojawi się w Hogwarcie dopiero zimą, a Snape nawróci się dopiero jakiś czas później... W teorii mogłabym spróbować przekonać go, by nie przekazywał informacji o przepowiedni Voldemortowi... Ale co wtedy? Znów stoimy w impasie. Tak bardzo bym chciała, żeby Harry mógł mieć szczęśliwe dzieciństwo, że podczas wczorajszej dyskusji zapomniałam, że moim głównym celem jest niedopuszczenie do rebelii.

To ja mam mu stworzyć rodzinę. Nową, odpowiednią. Gdy tak teraz o tym myślę, sama już nie wiem, czy mi się to uda. Nie można nikogo zmusić do miłości. To, że po dwóch dekadach od śmierci Lily Severus miał ze mną romans nie oznacza, że teraz będzie chciał stworzyć ze mną związek i wychowywać cudze dziecko. Minerwa ma rację. Byłam dziecinna i naiwna sądząc, że to się może udać. Że oczywiście nie zabroni mi spróbować, że mogę odszukać Severusa i spróbować nawrócić go na dobrą drogę, ale Voldemort i tak musi dowiedzieć się o Harrym. Jeśli oczywiście to, co mówię jest prawdą...

To jeśli jest zrozumiałe, ale nadal strasznie mnie irytuje. Przeszłam przez piekło. Straciłam wszystko. Ale oni tego nie w mogą wiedzieć na pewno. W tym czasie Hermiona Jane Granger nawet się jeszcze nie urodziła.





Siedziała w gabinecie profesor McGonagall już od kilkunastu minut.

– Panno Granger, dobrze pani wie, co nam wszystkim grozi, jeśli pani istnienie wyjdzie na jaw?

– Wiem – pokiwała skwapliwie głową. – Za nieautoryzowane użycie oraz posiadanie niezarejestrowanego Zmieniacza Czasu grozi mi co najmniej kilka lat w Azkabanie, a pani i dyrektorowi Dumbledorowi proces i koniec kariery. W najlepszym wypadku.

– Zgadza się.

Patrzyły sobie w oczy.

– Wiem, że muszę zmienić nazwisko – powiedziała. – Ale imię...

– Przy imieniu możesz zostać – pokiwała głową profesorka.

– Cudownie.

– Nie wolno ci też nikomu zdradzić swojej tożsamości, musisz unikać kontaktu ze znajomymi ci ludźmi i jak najszybciej wrócić do swojego czasu.

– To ostatnie będzie bardzo trudne do wykonania – zauważyła dziewczyna. – Potrzebuję co najmniej kilkunastu lat, a i później...

– Zdaję sobie z tego sprawę – ucięła McGonagall. – Nie dziw się więc, że cały pomysł niezbyt mi się podoba. Wygląda z niego...

– Desperacja – dokończyła za nią Hermiona. – Byliśmy zdesperowani. I bez żadnego logicznego wyjścia.

– Staram się to mieć na względzie, ale nie rozumiem... Nie jestem w stanie pojąć, jak mogliśmy do tego dopuścić...

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz