Rozdział XI - 15 czerwca 1979

222 28 0
                                    

To dziwne uczucie... patrzyć na zamek, który niby jest tym samym miejscem, które znam od lat, a jednak zupełnie innym... Niewiele się tu zmieniło od tamtego czasu... Jejku, to nie tak. Od TEGO CZASU niewiele zmieniło się do momentu, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy. Może tylko chatka Hagrida trzyma się nieco lepiej... Ale poza tym... Poza tym to przecież to samo miejsce, ten sam świat. Tylko trochę starszy... Świat przed moim urodzeniem... Aż strach pomyśleć, co może się stać, czy też raczej nie stać, jeśli popełnię jakikolwiek błąd.

Musze porozmawiać z Dumbledorem. I to jak najszybciej i opowiedzieć mu o swoim planie. Mam nadzieję, że mi uwierzy, bo niewiele mam na poparcie swoich słów, poza oczywiście wiedzą.

Oby mi się udało. Powoli kończą mi się strony w tym pamiętniku... Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zacząć korzystać z notatnika Severusa.





Echo zwielokrotniało postukiwanie jej obcasów. Zawsze lubiła ten dźwięk: czysty, dobitny, rytmiczny, jakby samym chodem wyznaczało się pointę swojej wypowiedzi jeszcze zanim się ją wysłowi. Gdy była mała, zawsze nasłuchiwała z zamkniętymi oczami nadchodzących kobiet, marząc jednocześnie, że kiedyś to ona będzie sprawiać, że jakiejś małej dziewczynce włoski na karku staną dęba z podekscytowania. W wieku kilku lat uznawała ten dźwięk i wydające go buty za oznakę sukcesu i władzy: całe jej dzieciństwo wypełniały postaci pokroju Margareth Thatcher. Do takich osób zaliczała między innymi swoją matkę. Zdecydowaną, wykształcona kobietę. Swoje niektóre nauczycielki w szkole.

Kiedyś z dumą słuchałaby swojego chodu, tego donośnego dźwięku, który ogrzewał jej serce odrobina ciepła i sprawiał, że zaczynało mocniej bić.

Jednak teraz, dziś, miała wrażenie, że każdy krok zbliża ja do porażki, że każde uderzenie niskich słupków jej czółenek zdradza ją przed potencjalnymi wrogami.

Czy go rozpozna? Czy jeśli go spotka, rozpozna Severusa Snape'a?

Chyba nie zmienił się aż tak bardzo...

Nie pamiętała już, w którym roku zaczął tu uczyć, jednak zdecydowanie ukończył już Hogwart...

Wbiła wzrok w ziemię, gdy pierwsza fala uczniów wylała się zza rogu. Chwilę wcześniej rozległ się dzwonek i zanik Hermiona dotarła do celu, prześliznęło się po niej co najmniej kilkanaście zaciekawionych spojrzeń.

Zacisnęła szczęki. Nie była ubrana jak oni. Nie nosiła nawet typowych dla końca lat siedemdziesiątych mugolskich ciuchów...

Zatrzymała się wreszcie przed wejściem do gabinetu dyrektora. Znajome gargulce spoglądały na nią z upartością górskich trolli.

Westchnęła.

‒ Czy coś się stało, drogie dziecko? ‒ Hermiona prawie podskoczyła słysząc za sobą znajomy głos.

‒ P-profesor McGongall? ‒ Odwróciła się gwałtownie, by stanąć twarzą w twarz z młodszą o dwie dekady Minerwą.

‒ Merlinie drogi, wyglądasz jakbyś zobaczyła dementora, lub coś jeszcze gorszego ‒ powiedziała nauczycielka, a jej twarz, znacznie mniej pomarszczona twarz, ściągnęła się w charakterystyczny sposób. Hermiona słyszała szum własnej krwi w uszach. Odetchnęła głęboko.

‒ Czy mogłabym się zobaczyć z Profesorem Dumbledorem? ‒ zapytała nerwowo.

‒ Dyrektor Dumbledore jest bardzo zajętym człowiekiem, ale oczywiście poinformuje go o twojej potrzebie jeśli tylko nie jest to coś, co mogę sama załatwić ‒ powiedziała ostro mistrzyni Transmutacji.

Ślady słów zostawione w czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz