Rozdział 27, Dobra i zła wiadomość...

85 19 0
                                    

Skórzana uprząż upadła na trawę. Dwunożny cofnął się kilka kroków. I dobrze, że to zrobił, ponieważ gryf, gdy tylko zrozumiał, że jego skrzydła są wolne, natychmiast je rozpostarł. Słońce zalśniło na srebrnych lotkach na krawędziach jego skrzydeł. Stworzenie wzbiło się w przestworza niemal natychmiast, pozostawiając smutno stojącą zakapturzoną postać.

- Idiota – stwierdził ktoś stojący obok mnie.

Zerknęłam w bok i nikogo nie zobaczyłam, dopóki nie opuściłam wzroku. Obok mnie stało trzech niskich, krępych i brodatych jegomości. Kiedy ja bez problemu mogłam oprzeć się na ogrodzeniu, oni musieli stawać na palcach, jak dzieci. Jeśli miałabym stawiać, to powiedziałabym, że to były Brody – miejscowe krasnoludy.

- Dlaczego? – zapytałam, spoglądając na gryfa na niebie. Tuż obok mężczyzna, który pilnował zagrody z oczami wybałuszonymi jak u zdechłej ryby, mamrotał coś obraźliwego pod nosem i zastanawiał się, jak to wytłumaczy władzom.

- No, ten ptaszek oszukał go i uciekł! – odpowiedział mi rudobrody z grubym i długim do pasa warkoczem na plecach. Miał wyjątkowo ochrypły głos, który brzmiał trochę dziwnie.

- Uciekł? – zapytałam sceptycznie, obserwując krążącego wysoko gryfa. Kątem oka dostrzegłam, że ciemny, ze zwieszonymi ramionami powoli zbliża się do ogrodzenia.

- A nie? – brodacz spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakbym przeczyła istnieniu słońca – Gryf jest tam – palec ze spracowanej dłoni wskazał niebo – A ten dureń – tu – palec wskazał Velyth.

Mroczny musiał wszystko słyszeć i wszystko widzieć, jednak wcale nie zareagował. Podszedł do mnie bardzo powoli.

- Ja... – zaczął, ale nie skończył, tylko złapał się jedną ręką za ogrodzenie i opuścił oczy. Myślał, że mnie zawiódł.Chciałam mu powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie, ale mi nie dano.

- Coś ty zrobił?! – na Velyth rzucił się mężczyzna w pół pancerzu. Przytrzymałam go lekko, ale stanowczo, zanim zaczął wymachiwać pięściami.

- A na co to panu wygląda? – zapytałam z ciekawością.

Wszyscy popatrzyli na mnie, jak na wioskowego głupka, któremu dziesięć razy dziennie tłumaczono, że ziemi się nie je.

- Przecież ten gryf...!

Reszta zdania utonęła w szumie skrzydeł. Gryf wygiął dumnie szyję i krzyknął po orlemu.

- No cześć, piękny – przywitałam go, po czym zwróciłam się do stojącego jak słup Velyth – Przyjacielu, czemu tak stoisz? Pogłaszcz zwierzątko.

Ciemny, jak w transie, pogłaskał gryfa po szyi. Wszyscy stali i gapili się na to niemal z otwartymi ustami.

- Co... co to jest? – wykrztusił rudy krasnolud.

- Jak to: co? To gryf – wyjaśniłam, jak w przedszkolu.

Nagle rudy potrząsnął głową i spojrzał na mnie podejrzliwie spod oka.

- Wiedziałeś? – zapytał.

- Oczywiście, że wiedziałem – odpowiedziałam z niezachwianą pewnością, wyciągając rękę do gryfa.

„Cześć, piękny" – przekazałam mu mentalnie, a on przechylił głowę w moją stronę.

- Gdybym nie wiedział, co byłby ze mnie za bestiarz? – dokończyłam, gładząc gryfa nad dziobem, między zmrużonymi, żółtymi oczami.

- Aaa... – powiedziało otoczenie.

Dwa włochate kłębuszki przy moich nogach wstały i rozprostowały kości. Hocurr wspiął się z łapami na ogrodzenie, żeby obwąchać nowego towarzysza.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz