Skórzana uprząż upadła na trawę. Dwunożny cofnął się kilka kroków. I dobrze, że to zrobił, ponieważ gryf, gdy tylko zrozumiał, że jego skrzydła są wolne, natychmiast je rozpostarł. Słońce zalśniło na srebrnych lotkach na krawędziach jego skrzydeł. Stworzenie wzbiło się w przestworza niemal natychmiast, pozostawiając smutno stojącą zakapturzoną postać.
- Idiota – stwierdził ktoś stojący obok mnie.
Zerknęłam w bok i nikogo nie zobaczyłam, dopóki nie opuściłam wzroku. Obok mnie stało trzech niskich, krępych i brodatych jegomości. Kiedy ja bez problemu mogłam oprzeć się na ogrodzeniu, oni musieli stawać na palcach, jak dzieci. Jeśli miałabym stawiać, to powiedziałabym, że to były Brody – miejscowe krasnoludy.
- Dlaczego? – zapytałam, spoglądając na gryfa na niebie. Tuż obok mężczyzna, który pilnował zagrody z oczami wybałuszonymi jak u zdechłej ryby, mamrotał coś obraźliwego pod nosem i zastanawiał się, jak to wytłumaczy władzom.
- No, ten ptaszek oszukał go i uciekł! – odpowiedział mi rudobrody z grubym i długim do pasa warkoczem na plecach. Miał wyjątkowo ochrypły głos, który brzmiał trochę dziwnie.
- Uciekł? – zapytałam sceptycznie, obserwując krążącego wysoko gryfa. Kątem oka dostrzegłam, że ciemny, ze zwieszonymi ramionami powoli zbliża się do ogrodzenia.
- A nie? – brodacz spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakbym przeczyła istnieniu słońca – Gryf jest tam – palec ze spracowanej dłoni wskazał niebo – A ten dureń – tu – palec wskazał Velyth.
Mroczny musiał wszystko słyszeć i wszystko widzieć, jednak wcale nie zareagował. Podszedł do mnie bardzo powoli.
- Ja... – zaczął, ale nie skończył, tylko złapał się jedną ręką za ogrodzenie i opuścił oczy. Myślał, że mnie zawiódł.Chciałam mu powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie, ale mi nie dano.
- Coś ty zrobił?! – na Velyth rzucił się mężczyzna w pół pancerzu. Przytrzymałam go lekko, ale stanowczo, zanim zaczął wymachiwać pięściami.
- A na co to panu wygląda? – zapytałam z ciekawością.
Wszyscy popatrzyli na mnie, jak na wioskowego głupka, któremu dziesięć razy dziennie tłumaczono, że ziemi się nie je.
- Przecież ten gryf...!
Reszta zdania utonęła w szumie skrzydeł. Gryf wygiął dumnie szyję i krzyknął po orlemu.
- No cześć, piękny – przywitałam go, po czym zwróciłam się do stojącego jak słup Velyth – Przyjacielu, czemu tak stoisz? Pogłaszcz zwierzątko.
Ciemny, jak w transie, pogłaskał gryfa po szyi. Wszyscy stali i gapili się na to niemal z otwartymi ustami.
- Co... co to jest? – wykrztusił rudy krasnolud.
- Jak to: co? To gryf – wyjaśniłam, jak w przedszkolu.
Nagle rudy potrząsnął głową i spojrzał na mnie podejrzliwie spod oka.
- Wiedziałeś? – zapytał.
- Oczywiście, że wiedziałem – odpowiedziałam z niezachwianą pewnością, wyciągając rękę do gryfa.
„Cześć, piękny" – przekazałam mu mentalnie, a on przechylił głowę w moją stronę.
- Gdybym nie wiedział, co byłby ze mnie za bestiarz? – dokończyłam, gładząc gryfa nad dziobem, między zmrużonymi, żółtymi oczami.
- Aaa... – powiedziało otoczenie.
Dwa włochate kłębuszki przy moich nogach wstały i rozprostowały kości. Hocurr wspiął się z łapami na ogrodzenie, żeby obwąchać nowego towarzysza.
CZYTASZ
Elf...ka?
FantasyCzłowiekowi różnie może się w życiu przytrafić... Czasem dzieją się na przykład takie rzeczy, rodem jak z baśni. Tyle że... to nie baśń! A twoje zupełnie nowe, prawdziwe życie! Gdyby chociaż ktoś raczył wyjaśnić ci, skąd się tu wziąłeś i co powinien...