Rozdział 117, Boska Moc

30 8 7
                                    


Nie miałam problemów, by za nim podążyć i ani Echo, ani Srebrny się nie bali – to nie był dla nich pierwszy raz.

Jednak po przejściu na drugą stronę, zrobiło mi się trochę niedobrze i nie wiedziałam do końca dlaczego. Wyszliśmy z podobnej roślinnej pętli, tylko wyraźnie stacjonarnej, osadzonej na pergoli. Na około nas wyraźnie znajdował się las wielkich i starych drzew. Jednak było tu coś, co jawnie nie pasowało – niezbyt duże, sękate drzewo, wyraźnie martwe od dawna. Naokoło niego był ułożony krąg z pomalowanych na czerwono kamieni. Wydawało mi się nieswojo znajome...

Obejrzałam się wszyscy krzątali się obok portalu i czekali, wszyscy przejdą, a mag go za nami zamknie. Gryfy jeszcze jako tako przeszły, ale wiwerna miała niewielki problem przeciskając się przez przejście.

Spojrzałam ponownie na drzewo. Zdecydowanie to gdzieś już widziałam... Postanowiłam zbadać dziwność z bliska.

Przekroczyłam krąg z kamieni.

- Co robisz szczeniaku?! – usłyszałam ryk Mistrza Magii za sobą.

Odwróciłam się by zobaczyć jak przerażony i wściekły elf wyskakuje z portalu i próbuje do mnie dobiec. Nie zrozumiałam dlaczego i po co, bo coś poruszyło się na granicy mojego widzenia. Spróbowałam odskoczyć, ale już było za późno. Za późno nawet, by zrozumieć, dlaczego martwe drzewo wyglądało znajomo. Paskudna, szlamowata ma macka wystrzeliła z kory i przyciągnęła mnie do pnia. Półpłynna kora rozstąpiła się pode mną i zaczęła z entuzjazmem pochłaniać...

Ostatnie co zobaczyłam, były przerażone oczy męża.


* * *


Velyth nie zauważył kiedy Lex oddaliła się od magicznego przejścia, by zbadać stojące niedaleko martwe drzewo. Zrozumiał, że jest źle, kiedy Mistrz, który nie zdążył jeszcze przejść w całości, krzyknął nagle:

- Co robisz szczeniaku?! – po czym rzucił się szybko do przodu, naprędce tworząc jakieś zaklęcie w rękach. Ale nie zdążył go użyć.

Velyth odwrócił się i spróbował pobiec w kierunku, gdzie ostatni raz widział Lex, zanim jeszcze zobaczył, co się z nią dzieje. Ale już było za późno, chociaż dokładnie zrozumiał, dlaczego mag był tak przerażony. Widział już kiedyś coś takiego. Wtedy Lex zdołała spalić to paskudztwo mocą Wędrowca, ale tamto było znacznie mniejsze. Ten pasożyt złapał i wchłonął jasną w swoją korę w ciągu sekund.

Chciał skoczyć za nią za dziwną linię z czerwonych kamieni, ale mag złapał go za ramię i odrzucił w tył.

- A ty gdzie?! Chcesz żeby ciebie też pożarło?! – warknął na niego czarodziej.

- A-ale Lex!... – spróbował wyjaśnić.

- Jego już nie ma! Ten stwór go pożarł i się nawet nie zachłysnął! I wszyscy z dala od linii! Nie wiem dlaczego obrona przestała działać, ale nikt więcej go sobą nie nakarmi!...

Być może Mistrz Magii chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdołał. Pasożyt zawył potępieńczo i zaczął się wić. Kora, którą uwał, zaczęła przypominać wrzącą smołę, pełną pękających z trzaskiem bąbli. Wszyscy się skulili, cierpiąc od siły dźwięku ryku potwora. W całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył, że Velyth zdecydowanie ucierpiał bardziej niż inni i skulił się nieco wcześniej.

Pasożyt rozwinął maski i zaczął nim tłuc na około siebie, ale magiczna bariera z czerwonych kamieni nie pozwoliła mu sięgnąć niczego, co było za nią. Oczy czarodzieja rozszerzyły się w szoku.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz