Rozdział 48, Prośba przyjaciela...

86 15 0
                                    


- Zdajesz sobie sprawę, że występujesz przeciw... wszystkiemu? – zapytałam, magicznym wzrokiem obserwując koronę cierniową w głowie Jasnego Księcia.

- Wiem – powiedział ze zdecydowaniem, a potem nagle dodał ze zmieszaniem – Przyznaję... czuję się jakby mnie zaczarowali. Ale to tak... jakbym uzyskał odwagę, do zrobienia tego, przed czym wcześniej powstrzymywało mnie co inni powiedzą i srogie spojrzenie ojca.

Korona osypywała się w niebyt, a z każdym fragmentem, który rozpływał się w niebyt, Loraralei nabierał pewności siebie. Nagle odwrócił się i spojrzał na Elarana.

- Wiem, że to twoje zadanie, chronić mnie, ale nie podziękowałem ci za to ani razu. Więc teraz... chociaż spóźnione... Elaranie Shalen Nelaeryn Traleth, dziękuję ci za twoją pracę i poświęcenie. I wybacz, proszę, za wszystkie te razy, kiedy... kiedy traktowałem cię jak przedmiot – rumieniec wstydu pojawił się na jego twarzy, ale nie opuścił wzroku spoglądając na Mistrza Śmierci. Po płomieniu w złotych oczach widać było, że dotarło do niego, jak niegodnie się zachowywał i żałuje tego.

Elaran wyglądał na zagubionego. Strzelił spojrzeniem po bokach, szukając jakiegoś wsparcia, ale wszyscy wyglądali na równie pogubionych (nawet Gregory, gdyż rozmowa chociaż prowadzona po elficku, była wyjątkowo ekspresyjna). Dopiero wtedy spojrzał na mnie, a ja obdarzyłam go zachęcającym uśmiechem i ruchem głowy „no dalej, nie wstydź się".

- Nie trzeba Jasności... waszemu ojcu przysięgałem... – wykrztusił.

- „Nie trzeba Lora" – poprawił go Jasny Książę. Korona rozprysła się tysiącem migotliwych fragmentów, jak szyba samochodowa. Tuż obok mnie resztki korony Velyth zrobiły to samo. W tym samym czasie wszyscy, poza mną i Gregorym, który mimo wszystko nie zrozumiał, musieli pozbierać swoje szczęki z podłogi.

- Dzi-dziękuję... L-Lora... – powiedział cicho Elaran i jeszcze ciszej dodał – Lar...

Jego cierniowa korona też rozpadła się z trzaskiem.

Kuzyni Jasnego Księcia wyglądali tak, jakby im mózg miał uszami wypłynąć od nadmiaru emocji. Korony na nich trzeszczały, pękały, korodowały i osypywały się, ale jednak się wciąż trzymały.

"Dlaczego? Dlaczego u Loraralei i Elarana poszło w miarę szybko, a u nich następuje wolniej? Dlaczego u Velyth to zajęło tyle czasu? – pytania przegalopowały mi przez głowę, jak tabun koni. Nie doczekawszy się, aż moje schizofreniczne głosy z siedmiu nieb udzielą mi odpowiedzi, dodałam – Szczęśliwy zwycięzca konkursu otrzyma tydzień modlitwy i swój symbol na łańcuszku na mojej szyi."

Chór głosów, który nagle odezwał się w mojej głowie zawierał zdecydowanie więcej głosów, niż trzy. Jednak tym, który zdobył przywilej umieszczenia na mnie swojego symbolu został Uesis. To jego bas usłyszałam jako pierwszy.

"Uesisie, proszę o wyjaśnienie" – zwróciłam się do boga.

"Lex, tak ci tylko przypomnę, że jesteś wybranką bogów, ich posłańcem i posiadasz kilka umiejętności... powiedzmy: kształtowania opinii u otoczenia. Jednak to nie są stałe umiejętności. Ty je bez przerwy rozwijasz. Co do twojego ciemnego... Nie wstrząsałaś ostatnio jego światopoglądem, a on już do ciebie i twojej wyjątkowości zdążył się przyzwyczaić. Z Jego Jasnością i Mistrzem Śmierci utrzymywałaś kontakty na osobności i zdążyłaś im podłożyć... hm..."

"Bombę z opóźnionym zapłonem, jasne. Podczas tych rozmów od serca, poruszyłam ich własne. Oczywiście. Czyli... Jeżeli tych dwóch teraz też czymś zaskoczę, to uwolnię ich od ciernistej korony?"

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz