Rozdział 37, Zemsta jest słodka...?

106 15 9
                                    


Wpatrywał się w niebieskie oczy o dziwnym wyrazie i powoli wnikał w sens powiedzianego. Z narastającym przerażeniem zrozumiał, że ten jasny jest bardziej niebezpieczny, niż mu się na początku wydawało. Dokładnie wiedział, czego można żądać i wiedział też, że jeśli padłaby kropla krwi, jego żądania nie miałyby żadnych podstaw nawet do bycia wysłuchanymi.

A tak...

Przysługa, pomoc szlachetnej rodziny w zamian za nie przelaną krew dziedzica. I nie trzeba było wypowiadać życzenia natychmiast. Można było zachować je na burzowy dzień. I życzyć sobie praktycznie wszystkiego.

A Loraralei musiałby spełnić takie żądanie.


***


Velyth chciał wstać i wtrącić się, chroniąc Lex przed pojedynkiem z Mistrzem Śmierci. Z takim specjalistom od sztuki władania białą bronią, mogłaby się równać tylko bardzo doświadczona, Mroczna Dama. Raczej nie miał z nim szans, ale Lex nie miała ich tym bardziej, a za nic na świecie nie chciał jej narażać. Nie mógłby jej stracić.

Jednak Lex, położyła mu dłoń na ramię, nie pozwalając się podnieść. Zerknął na jej twarz i dostrzegł w jej niezwykłych oczach rozbawienie. I nie zrobił nic. Czuł, że Lex coś wymyśliła i teraz wtrącenie się, mogłoby zburzyć jej plany, więc z ciężkim sercem pozostał na miejscu.

To, że przeciwnik się zmienił w złotookiego jasnego, niewiele go pocieszyło, ale dalej nie próbował nic zrobić. Tylko uważnie patrzył, czekając na rozwój wydarzeń, w każdej chwili będąc gotowym przyjść Lex z pomocą.

Pomoc okazała się nie potrzebna. Velyth naprawdę nie miał pojęcia, na jakiej zasadzie zachodzą procesy myślowe jasnej. Bo przecież wszystko wymyśliła poprawnie i zgodnie z zasadami pojedynku, a jednak nikt poza nią by do czegoś takiego nie doszedł. Bo kto by ryzykował rzucać jedyną bronią we wroga? Kto by wpadł na pomysł użycia Ita'Reu przeciwnika? Chyba nikt. A przynajmniej ciemny nie wyobrażał sobie nikogo takiego, prócz Lex.


***


Złotooki Jasny Książę zgodził się na moje żądania. I dobrze, bo nie miałam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby się nie zgodził. Boska Matka ze swoimi radami więcej się nie odzywała.

Zabrałam miecz (czy też... to, jak mu tam... Reu'Ita? Ita'Reu?...) z gardła pokonanemu przeciwnikowi i podniosłam się z niego. I zupełnie odruchowo podałam mu wolną rękę.

Tak... Już wiem, co będzie moim hobby w tym świecie. Będę kolekcjonować takie rozczulająco zaskoczone elfie mordki.

Nie czekałam, aż jasny się namyśli i sama schyliłam się i go podniosłam. A potem włożyłam mu w dłoń jego własną broń, sprawiając, że i tak duże, elfie oczy w kształcie migdałów, nabrały okrągłego kształtu, i stały się tak duże, jak złote monety. Nawet kolor się zgadzał.

Nie zwracając uwagi na zastygłą w szoku publiczność (a figę, na zaskoczone elfy i tak spojrzałam kontem oka), wróciłam na miejsce obok Velyth. W jego ciemnoczerwonych oczach widać było ulgę i rozbawienie. Chyba cieszył się, że tym razem otoczenie zaskoczyłam bardziej niż jego samego.

Ze spokojem usiadłam i ukryłam za książką. W samą porę, ponieważ drzwi otworzyły się i do sali wszedł nauczyciel. Przynajmniej, tak sądziłam, ponieważ to był ten szpakowaty, który przychodził w nocy razem z delegacją. Widać, oni wszyscy byli nauczycielami i innymi elementami ciała pedagogicznego.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz