Rozdział 79, Lekcja...

87 11 4
                                    


Loraralei obserwował pojedynek swojego ojca i Lex. Było wyraźnie widoczne, że jego ojciec walczy tylko z jednym celem – zabić oponenta. Zabić go za wszelką cenę. Lex natomiast jak na razie tylko się bronił. Kilka razy popełnił błąd, za który musiał zapłacić krwią, ale gdyby nie jego szybkość i niesamowita gibkość, zapłacił by życiem. Jego przyjaciel używał do obrony jakieś dziwnej wariacji stylu ciemnych, która okazała się wyjątkowo kompatybilna z atakami stylu jasnych. Każdy atak miał dostosowaną do niego obronę.

Zauważył jak wściekłość jego ojca wcale nie maleje z każdym ciosem, a tylko narasta, pomieszana z frustracją, że nie może on zakończyć życia wroga jednym ciosem. Loraralei z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ta walka może zakończyć się tylko w jeden sposób – śmiercią jednego z oponentów. A ten dzień skończy się dla niego też w jeden sposób – będzie opłakiwać albo ojca albo przyjaciela. Lecz sądząc po całkowicie defensywnej postawie Lex, to jego przyjaciel znajdzie się za parę minut w zaświatach, w Konarach Świętego Drzewa.

- Zapewne twoi rodzice są dumni! – warknął z rozdrażnieniem ojciec, nie mogąc trafić w żaden witalny punkt wroga.

- Nie wiem. Nie wzywałem nekromanty, aby ich zapytać – odpowiedź Lex była zupełnie pozbawiona emocji.

Trudno było powiedzieć, co bardziej zdziwiło ojca, brak emocji, czy wypowiedziane przez Lex słowa.

- Nekromanty? – zapytał, zadając kolejny grad ciosów.

- Wszyscy nie żyją.

Seria ciosów na chwilę straciła impet, ale w złotych oczach błysnął gniew na tę chwilę słabości i atak dostał zastrzyk niszczycielskiej furii.

- Dobrze, że nie dożyli tej chwili! I nie zobaczyli, czym się stałeś! – Loraralei nie mógł uwierzyć, że coś tak obraźliwego padło z ust jego ojca. Tego, który zawsze uczył go, że Jasnych Uszastych nigdy, pod żadnym pozorem nie należy obrażać.

- Miałem siedemnaście lat, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, trudno, żeby zobaczyli cokolwiek – powiedział monotonnie Lex unikając ostatniego ataku, który pod wpływem jego słów, stracił połowę impetu. Jasny odbił ostrze, a Reu'Ita wyfrunęło z dłoni Jego Jasności i zamigotawszy w powietrzu, odleciało na bok.

Loraralei dostrzegł, jak w oczach jego ojca błysną strach, jednak nie cofnął się, chociaż jego atak stracił na gwałtowności.

- Ile... Ile ty masz lat?

- Nieistotne.

- Jeśli pytam, to istotne!

- Jestem starszy, niż twój młodszy, lecz młodszy niż twój starszy.

Loraralei z przerażeniem patrzył, jak jego ojciec zatrzymał się w pół kroku. Jak ostrze wypadło mu z dłoni i upadło z brzękiem w pył. Zauważył, jak złote oczy ojca rozszerzyły się w przerażeniu.

Gdyby Lex chciał, mógłby go teraz zabić. Jednak tego nie zrobił.

- Podnieś broń – powiedział bez emocji Lex.- Ty... ty nie... – jąkał się cicho ojciec Loraralei, a ręce mu drżały. Jasny pomyślał, że pierwszy raz widzi swego rodzica w takim stanie.

- Podnieś broń – powtórzył z naciskiem Lex.

- Nie masz nawet trzydziestu... – słowa, nawet pomimo ciszy panującej na ulicy, były ledwie słyszalne.

Loraralei spojrzał z zaskoczeniem na przyjaciela. Naprawdę?! Lex nie miał trzydziestu lat?!

Twarz Lex nagle wykrzywiła się w niezadowolonym grymasie.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz