Rozdział 114, Walka z przestępczością...

39 8 6
                                    


Zauważyłam, jak teściowa spogląda na mojego męża z rozczuleniem, kiedy Lilaia trzymała go za rękę i zastanawiałam się, dlaczego jest z tego taka zadowolona? Innym pytaniem było, dlaczego Viessa wręcz spochmurniała i zaczęła grzebać z niezadowoleniem w talerzu, po tym, jak zobaczyła driady. Była zazdrosna czy co?...

* * *

Następnego dnia wróciliśmy do Skal, ja, Velyth, Erlareo, Willow, Alek i Mareth. Alet pozostał jako medyk, by nadzorować ciążę Viessy i czówać nad zdrowiem pozostałych. A u nas, w Akademii, wszystko toczyło się swoimi spokojnymi torami. Spotkałam się z jasnymi oraz z Gregorym, nadrobiliśmy zaległości. Przekazałam Elaran list od Viessy (nie wiem, kiedy go napisała, ale wręczyła mi go zanim przekroczyliśmy magiczną bramę) i powiedziałam mu, że mogę jej szybko dostarczyć odpowiedź, a nawet jego całego i puściłam do niego oczko. Moje głupie żarty jak zwykle przyniosły efekt – Elaran spłonął rumieńcem i dziękując mi za dostarczenie listu, natychmiast poszedł ją w samotności przeczytać.

Od Loraralei dowiedziałam się, że jego rodzina wróciła do domu i zaprosili ze sobą Lynksa. Hocurr zgodził się, bo zaprzyjaźnił się z Kelanea i poważnie traktował otrzymaną prze ze mnie misję do strzeżenia elfów przed niebezpieczeństwami. Kiedy miał wrócić, nie było jeszcze wiadomo.

Później nadrabialiśmy zaległości szkolne: czytanie odpowiednich książek, rozwiązywanie zadań, ćwiczenia w praktyce, przygotowania do pierwszych poważnych egzaminów, które miały się odbyć już niedługo...

Przez następne tygodnie zorganizowaliśmy sobie kółko naukowe. Siedzieliśmy wieczorami i powtarzaliśmy materiał. Nawet się przeszłam po Pałacu Snów, by wszyscy mieli te same informacje.

Sam egzamin był prosty – jednego dnia odpowiedz na pytania w formie pisemnej, drugiego dnia miej wygrane chociażby trzy walki treningowe na dziesięć oraz strzelanie do celu, a trzeciego zaprzęż swojego wierzchowca i przeleć przez tor przeszkód z symulowanymi warunkami atmosferycznymi. To była współpraca ze Szkołą Magii i młodzi magowie się postarali, chociaż dla mnie ta część była prosta i nawet nudna. Najchętniej zrobiłabym to bez siodła dla dreszczyku emocji. Ale wtedy staruszek Morlais nie zaliczył by mi tego, bo poważnie podchodził do BHP.

Także trzeba było grzecznie latać i właśnie dlatego, nawet nie próbowałam bić rekordów prędkości. Tak samo jak nie popisywałam się podczas pojedynków i wygrałam tylko wymagane trzy. Ale do celu to musiałam trafiać bezbłędnie, bo od tego zależał elfi honor. Natomiast od teorii zależał mój własny, prywatny, i udało mi się napisać ją prawie bezbłędnie, kilka drobnych błędów się nie liczy – wciąż wynik był powyżej 95%.

Właśnie szliśmy świętować to, że wszyscy zdaliśmy, kiedy przechodząc obok bramy zauważyłam, jak krasnolud Swirt aż wyszedł z okienka i nie pozwalał obdartemu dziecku przejść na teren Akademii. Po bliskim przyjrzeniu się, zrozumiałam, że chłopiec wcale nie jest taki mały, po prostu zabiedzony.

Wtedy przeszył mnie strach. Nigdy wcześniej takie dzieciaki nie dobijały się do akademii. Jeśli już chciały się pogapić na jeźdźców i ich wierzchowce, to przekradały się jak ja przez mur. Rzadko bo rzadko, ale jednak. A dziś Alek stwierdził, że pójdzie obejrzeć jak latamy z jakiegoś wysoko położonego miejsca, by wszystko dobrze zobaczyć. Ale myśmy już skończyli, a jego nigdzie w zasięgu wzroku nie było. Za to był ten obdartus...

Natychmiast podbiegłam do bramy.

- Swirt, nie tak ostro proszę – zwróciłam się do krasnoluda, po czym spojrzałam na chłopaka – Jesteś od Aleka, prawda?

Dzieciak przestał się wyrywać i zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

- A ty co? Latasz sowogryfem?

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz