Rozdział 60, A ślub był... boski?...

76 14 4
                                    


Przeciągnęłam się słodko. Delikatnie powiodłam opuszkami palców po klatce piersiowej Vel. Poczułam, jak pokrył się gęsią skórką, niemal zamruczał z przyjemności. Mój ukochany ciemny, zapatrzony we mnie jak w obrazek – sama idea łechtała próżność.

Nagła, paskudna myśl, jak to zwykle z nimi bywa, zepsuła chwilę rozkoszy.

- Vel... – zaczęłam niepewnie – A co jeśli... co jeśli cofną ci wygnanie? Co jeśli ona zażąda, żebyś wrócił?

Sama myśl o tym napawała przerażeniem. Oczywiście, nie zatrzymałabym go. Nie miałam takiego prawa, ale i tak nie było by to dla mnie przyjemne. Więc on... mógł odejść.

Od czasu kłótni na ulicy, na samym początku, nie rozmawialiśmy ani o Mrocznych Damach i Mrocznych Władczyniach. Ani o jego stosunku do nich. Wtedy nie był gotowy. A teraz...

A teraz milczał. Nie spojrzał na mnie, ale zacisnął mocniej palce na moim ramieniu, które obejmował, jakbym miała sobie gdzieś pójść.

- Nie wrócę – powiedział w końcu – Nie mam tam po co wracać – pogładził mnie po ramieniu.

- Ale jeśli ona nie przyjmie odmowy, to co ja mam robić?

- Jak to: co masz robić?

- Siedzieć cicho? Założyć jej pieczęć? Powiedzieć coś paskudnego i uciec, za nim mi wytnie język? – wymieniałam szereg możliwości.

- Dlaczego w ogóle o niej wspomniałaś?

Ona. Po prostu ona, małą literą, bez szacunku, bez uwielbienia.

- Ponieważ w końcu zacząłem myśleć – powiedziałam z westchnieniem – Nie pomyślałem wcześniej o tym, że skoro już znają cię w tym mieście, to plotki w końcu dotrą do Ciemnych. I będą decydować, co z nami zrobią. I obchodzi mnie, co zdecydują. W końcu wedle opinii publicznej – przyjaźnimy się, a to się może nie podobać.

Velyth westchnął.

- Nie pomyślałem o tym.

- I? Co robić?

- Nie mam pojęcia... Najlepiej się w ogóle nie spotykać.

- Marzenia... – tym razem to ja westchnęłam – Ale z doświadczenia wiem, że życie i los, są nieprzewidywalne. I raczej w tę niebezpieczną stronę.

Leżeliśmy w ciszy, rozmyślając o losie.

Nagle Velyth się podniósł, podnosząc mnie razem z sobą. Nie przeszkadzałam mu, przyglądając się jego poczynaniom z zaciekawieniem. Ukląkł przede mną, kładąc mi ręce na ramionach i z powagą spoglądając w oczy. W jego spojrzeniu było coś, co nie do końca mogłam zrozumieć. Jakby zamierzał skoczyć w jakąś nieznaną głębię...

- Lex... Lesshalee Feraraheal – zwrócił się do mnie pełnym imieniem, ale tym razem nie wywołało to u mnie urazy. Wydawało mi się, że chciał powiedzieć coś ważnego, więc czekałam w ciszy – Ja...

Zamilkł i na chwilę przymknął oczy, zanim ponownie podjął wątek:

- Bardzo zależy mi na tobie... Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym żyć bez twojego blasku...

Cierpliwie czekałam, do czego wiedzie ten wywód. Starałam się nawet nie mieć nadziei, żeby się nie rozczarować, jeśli nie powie tego na co miałam nadzieję.

- Wtedy... w antycznym mieście... ja nie wiedziałem, jak to powiedzieć. I teraz też nie wiem... Wtedy... chodziło mi tylko o ciebie. Ciebie i tylko ciebie. I... twoje uczucia.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz