Rozdział 34, Aklimatyzacja...

82 17 5
                                    

Biblioteka wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Cicha i ciemna, owiana mgiełką tajemniczości, idealna do zgłębiania wiedzy. Jednak wstępu w jej trzewia nie było. Bronił go wielki, masywny, kamienny kontuar, za którym siedział maleńki, stareńki, łysy człowieczek z bujną siwą brodą. W części dostępnej dla śmiertelnych, przed tym kontuarem, stało kilka stołów i kilkanaście krzeseł. Było tu nawet paru uczniów, którzy przerzucali strony w wielkich, zakurzonych księgach.Podeszliśmy bliżej do kontuaru, a ja odezwałam się bardzo cicho:

- Dzień dobry panu. Czy można zająć panu chwilę?

Staruszek podniósł na nas wzrok z nad jakiejś prastarej księgi. Jego wielkie, niemal czarne oczy przyjrzały nam się badawczo.

- Dzień dobry, można – odpowiedział stawiając łokcie na blacie i splatając razem palce.

- Widzi pan, dopiero przyjechaliśmy... Nikt nam nic nie wytłumaczył... Czy tu można wypożyczyć książki na rok szkolny?

- Można – staruszek powiedział to tonem ekspedientki sklepowej z czasów komunizmu. Czyli to było teoretycznie możliwe, ale pytanie czy warte włożonego w to wysiłku.

- Oh, to dobrze – udałam, że nie usłyszałam w jaki sposób to powiedział. Sama wciąż mówiłam bardzo cicho. Reo i Velyth pozostawili załatwianie spraw właśnie mi. Widocznie uznali, że dwunogie bestie też poskramiam – A jaki jest regulamin tej biblioteki? Jakie są godziny otwarcia? Jakie książki można zabierać do pokoju, a których za żadne skarby nie wolno? Jaki jest termin wypożyczania? Jaka jest kara za opóźnienia przy zwrocie, lub uszkodzenie książki? – wyrzuciłam z siebie krótką serię pytań. Jakoś nie chciałam się jeszcze bardziej zadłużać, naruszając regulamin.

Pomarszczona twarz staruszka nagle rozpromieniła się szczerym uśmiechem, a węgielki oczu zaczęły się do nas jarzyć przyjaźnie.

- Proszę bardzo, o to regulamin – powiedział niemal uprzejmie, podając mi wystrzępioną broszurkę.

Z szacunkiem odebrałam tę prastarą makulaturę i we trójkę zajrzeliśmy do środka. Był tam standardowy zbiór zasad obowiązujących nie tylko w bibliotece, ale i w Akademii, całkiem zdatnych do opanowania, typu „nie wchodź w ubłoconych butach" i „nie bierz książek brudnymi rękami". Zapoznawszy się ze wszystkim, z szacunkiem zwróciliśmy broszurkę właścicielowi.- Dziękujemy bardzo, lektura była bardzo pomocna – skłoniłam lekko głowę.

- Posłuchaj, nie chciałbyś poświęcić kilku wieczorów w tygodniu i pracować tu? – staruszek nie wytrzymał.

- Jeszcze nie wiem, jakie będą zajęcia i nie wiem jak sobie będę z nimi radzić – opuściłam głowę i niemal szurnęłam butem po podłodze, jak zawstydzony uczeń – Ale jeśli pan byłby łaskaw... Mój brat chętnie by tu pracował. On bardzo lubi książki.

Reo skłonił się, kiedy o nim szła mowa, a stary bibliotekarz znowu przybrał surowe spojrzenie i zmierzył go nim, od stóp do głów.

- A on by mógł poświęcić czas?- On nie jest studentem – wyjaśniłam.

- A na recepcji dali mi to – wtrącił nieśmiało Reo, pokazując staruszkowi ulotkę. Ten obejrzał ją uważnie.

- Jutro skoro świt... no dobrze, po śniadaniu – zmiękł nieco, widząc, jak Reo nieznacznie oklapł – przyjdziesz tutaj, a ja ci wyjaśnię zakres twoich obowiązków. Tylko pokaż, jak wyglądasz, żebym ciebie przypadkiem nie pogonił. W ogóle pokażcie się wszyscy.Wymieniliśmy ze sobą zakłopotane spojrzenia.

- No. – ponaglił nas bibliotekarz – Ja, mimo tego, co o mnie opowiadają, nie gryzę.

- W zasadzie i tak w końcu by się dowiedzieli – stwierdził Velyth i odrzucił nie co kaptur. Ktoś stojący z boku, albo z tyłu, nie zauważył by nic, ale siedzący naprzeciwko nas bibliotekarz mógł sobie dobrze obejrzeć wypisane na twarzy jego ciemne pochodzenie. Staruszek nie wrzasnął, nie zaklął i w ogóle burzliwie nie przeżył zobaczonego. Uniósł tylko brwi w zdziwieniu i spojrzał pytająco na mnie z Reo. Nie mógł nie zauważyć, że oboje jesteśmy jaśni.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz