Rozdział 119, Następstwa duże...

31 10 10
                                    


Sałatka na śniadanie po magicznym wyczerpaniu i wrażeniach dnia poprzedniego, to dla mnie była kpina. Dlatego siedziałam, smutno żując już drugą porcję, a Velyth starał się nie śmiać z mojej miny. Miałam ochotę go kopnąć pod stołem, aby przestał rżeć jak koń i chować się za liśćmi sałaty, ale miałam opory, by to zrobić pod spojrzeniem dwóch strażniczek, które niby od niechcenia zaglądały do jadalni.

Tak naprawdę na początku miały jakieś obiekcje co do Vel i chciały go mieć na oku. Jednak teraz widziałam, że są zaciekawione. Obserwowały, jak próbuje się nie śmiać i ukrywa uśmiechy i... Oh boy... coś mi się zaczęło wydawać, że ktoś tu stał się zainteresowany moim mężem.

Nawet się zaciekawiłam. Spróbują mi uwieść męża czy nie spróbują? Czy mój Srebrny Księżyc zauważy, czy nie zauważy? Czy uda im się go zainteresować czy nie uda? Zrozumiałam, że z chęcią to zobaczę.

"Oho, nastój ci się poprawił" – zauważył Vel – "Co ci przyszło do głowy?"

Nie odpowiedziałam, tylko wzięłam kolejny kęs sałatki.

"Hej, no jak to coś zabawnego, to podziel się." – próbował nacisnąć.

"Nie ma tak dobrze, mój drogi" – zachichotałam w myślach – "Sam zobaczysz. To nic złego."

Przeniósł spojrzenie ze mnie, na elfki dyskretnie zaglądające przez drzwi i jednak nie zdecydował się na poważniejsze przesłuchanie. Za to jego spojrzenie obiecało mi, że gdy tylko będziemy sami, wyciągnie ze mnie tą informację. A przynajmniej spróbuje. Podobała mi się ta groźba.

- Dzień dobry, Mistrzu Nelaerin – powiedziały chórem strażniczki.

Ja i Vel natychmiast zwróciliśmy się w stronę drzwi, przez które wszedł elfi czarodziej.

- Dzień dobry – przywitaliśmy go oboje.

- Dzień dobry – odpowiedział i natychmiast zwrócił się do mnie – Jak się czujesz?

Przypomniałam sobie poranek przed śniadaniem.

- Całkiem żwawo – przyznałam – Chociaż przyznam szczerze, że dla mnie ważywa i owoce to trochę mało do regeneracji przy magicznym wyczerpaniu.

- Nie przestrzegasz diety? – zapytał i rzucił Velyth takie spojrzenie, jakby to on był temu winien i karmił mnie surowizną.

- Nie specjalnie – wzruszyłam ramionami i podłubałam widelcem w resztkach sałatki. Zbierałam się, żeby ją dokończyć.

- To znaczy, że nie masz poszanowania do tradycji przodków? – czarodziej popatrzył na mnie, jak na nieposłuszne dziecko i od razu zrobiło mi się nieprzyjemnie.

- Możliwe, że przodkowie nie przymierali głodem – powiedziałam, wspominając pół głodne istnienie w lesie, kiedy to zrozumiałam, że wegetarianinem można być tylko wtedy, kiedy możesz poświęcić cały dzień na jedzenie szukanie jedzenia, jak panda. Wtedy nawet larwy wyglądały smakowicie...

Dokończyłam sałatkę, nadziewając ostatnie plasterki warzyw na widelec i pakując go do ust. Akurat, by od razu nie odpowiedzieć na oburzony komentarz Mistrza Nelaerin:

- Mieli powody ustanawiając takie zasady. I naprawdę nie przesadzaj, nie będziesz przymierać głodem, jeśli przebywając tu, ograniczysz się tylko do warzyw i owoców.

Przełknęłam i spojrzałam na maga. Miałam ochotę mu opowiedzieć o tym, czym jest głód, kiedy podnosisz kamień i wcinasz robaczki pełzające pod nim, spluwając od czasu do czasu piaskiem. Ale zadecydowałam przeciwko temu. Nie musiałam się przed nim w żaden sposób tłumaczyć.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz