Rozdział 51, Noc Miłości...

90 14 2
                                    


W końcu wszystko się uspokoiło i zostaliśmy odprowadzeni do sypialni. Był już środek nocy i wszyscy byli zmęczeni. Dostałam ten sam pokój co poprzednio i w pierwszej kolejności znalazłam się w łazience. A będąc już w wannie, zaczęłam rozmyślać, jak dostać się do pokoju ciemnego i czy zrobić to w ogóle. Jednak przyrzekłam i należało chociaż się tam pojawić, żeby Vel sam zdecydował o dalszym działaniu. A potem przypomniałam sobie o mojej drugiej obietnicy.

Wyszłam z wanny, wytarłam ręcznikiem i przebrałam w ubrania, które zapewniła mi służąca, zapewne na rozkaz hrabiego Rhesa. I stanąwszy przy oknie, cicho powiedziałam:

- Uesisowi, bogu Wędrowcu, dziękuję za patronat i dobrą radę.

To w zasadzie był koniec. Nie znałam żadnej modlitwy, a sama czegoś dłuższego na poczekaniu nie mogłam wymyślić.

- Wybacz, nigdy nie potrafiłem się modlić i nigdy nie odczuwałem właściej potrzeby – wyjaśniłam w przestrzeń i nie uzyskawszy odpowiedzi stwierdziłam, że wypełniłam swój obowiązek na dziś, a skoro czeka mnie jeszcze jeden, to nie ma co tak stać. Otworzyłam okno i wychodząc na gzyms, zaciągnęłam za sobą zasłony, żeby nikt z zewnątrz, nawet przypadkiem, nawet nie zauważył, że sypialnia jest pusta. Pokój pozostawiłam zamknięty od środka. Nie chciałam, żeby ktoś przyszedł, zauważył że mnie nie ma i zaczął szukać. Bo jeszcze by znalazł...

Chodzenie po gzymsach było mi już znajome i nie sprawiało trudności. Bez problemu dostałam się do sąsiedniego okna, do pokoju obok, gdzie przydzielili Velyth. Zajrzałam przez szybę, a ponieważ mój miły – jak to cudownie brzmi! – nie zaciągnął zasłon, mogłam zobaczyć wszystko, co działo się w pokoju.

Właściwie nie działo się nic ciekawego, Velyth, wciąż w ubraniu, leżał w poprzek łóżka i patrzył się w sufit. Zastukałam. Zerwał się natychmiast i czujnie rozejrzał. Pomachałam mu przez szybę. Zobaczył mnie i uspokoił się momentalnie. Podszedł i otworzył okno.

- Co robisz?

- A przeszkadzam? Mogę sobie iść – natychmiast zaproponowałam z gotowością. Jakoś niepokój i nie zdecydowanie pojawiły się zupełnie dla mnie niespodziewanie.

- Nie, skąd – zaprzeczył i łapiąc mnie za talię zdjął mnie z parapetu i wstawił do pokoju. Nie wypuścił mnie jednak, ni to nie chcąc puścić ogólnie, ni to czując, że mogłabym jednak wciąż spróbować zwiać tym oknem.

Nie próbowałam się uwolnić, jego ciepło mimo wszystko było kojące. Wykręciłam się tylko tak, żeby wciąż będąc w jego objęciach, móc zamknąć okno i odciąć sobie potencjalną drogę ucieczki.Zwróciłam się ponownie twarzą do ciemnego i zrozumiałam, że pewne obawy mam nie tylko ja. Velyth wyraźnie nie wiedział, co robić. Złapał mnie jakoś odruchowo i teraz nie wiedział, czy dalej powinien mnie trzymać, czy też puścić. To dodało mi odwagi. Ktoś w końcu musiał wiedzieć, co robi...

- Wątpliwości? – zapytałam cicho, przysuwając się jak najbliżej.

- A ty ich nie masz?

- Vel, naprawdę myślisz, że niczego nie przemyślałem... – zaczęłam, czując, że mnie tu mają za małą, głupią i niewinną dziewczynkę.

- Jestem ciemnym...

- Myślę, że po tak długim czasie zdołałem to zauważyć – nie mogłam powstrzymać żmijki, która podobno żyje w każdej kobiecie.

- Nawet nie najlepszym wojownikiem...

- Oh spójrz, ja też – uśmiechnęłam się, zarzucając mu ramiona na szyję.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz