Schodząc po schodach do Pokoju Wspólnego zobaczyłem małą istotkę zwiniętą na kanapie z książką w ręce. Jej blond włosy spływały falami po oparciu, tworząc kontrast z jej ciemnobrązowym kolorem. Podszedłem do niej na paluszkach z zamiarem przestraszenia, ale w ostatniej chwili zreflektowałem się, gdy zorientowałem się, że śpi. Wpadłem na o wiele lepszy pomysł. Cichutko wyjąłem różdżkę z kieszeni i...
- Aguamenti! - wypowiedziałem w myślach i szybko schowałem się za kanapę.
W tym samym momencie rozległ się krzyk z wcześniej wspomnianej kanapy.
- Lily, zabiję cię, przysięgam!
Tłumiłem w sobie śmiech jak mogłem, a dziewczyna chyba w końcu otworzyła oczy.
- Kto to zrobił?! - krzyczała- Pokaż się!
Niestety moja siła woli nie wytrzymała i wybuchłem głośnym śmiechem.
- Black! Ja cię zabiję!- rzuciła we mnie książką.
- Ale ty jesteś agresywna, Marley! Od razu chcesz wszystkich zabijać. I chyba muszę porozmawiać z Lily, bo najwyraźniej bezpodstawnie wlepiała mi tyle szlabanów, skoro sama robi takie rzeczy w pokoju.
- Czemu nie powiedziałeś, że to ty, kiedy pytałam?- dziewczyna była już czerwona na twarzy.
- Oj piękna, prawdziwy Huncwot jawnie nie przyznaje się do swoich żartów. To wszyscy mają wiedzieć, że to jego robota. - uśmiechnąłem się i skierowałem w nią różdżkę. - Hottimus!
Sweter blondynki wysechł w tej samej sekundzie.
- Proszę bardzo, nie musisz dziękować.
- Nie zamierzałam. - odburknęła.
- Może trochę życzliwości.
- Przecież sam mówiłeś, że nie muszę dziękować!
- Dobra, dobra. Accio płaszcze! - machnąłem różdżką po raz kolejny. - Idziemy na błonia?
- Czy ja dobrze rozumiem? Przyszedłeś tu, żeby brutalnie mnie obudzić, a potem bezceremonialnie zaprosić na spacer?
- A ty królowa jesteś, że potrzebujesz specjalnej ceremonii, McKinnon?- zaśmiałem się. - Zamierzałem posiedzieć w Pokoju Wspólnym, bo mi się nudziło, ale sobie spałaś, więc wpadłem na lepszy sposób spędzenia czasu.
- Torturowanie mnie ?
- Jakie torturowanie... Miło spędzony czas z tobą...
- Dobra chodź już na ten spacer. - odparła zrezygnowana.
***
Jak na zimowy wieczór na błoniach było zaskakująco ciepło. Mimo wszechogarniającej ciemności, Marlena nie mogła się oprzeć wrażeniu, że przy Syriuszu czuła się zaskakująco bezpiecznie. Zwykle nie było to takie oczywiste, z uwagi na to, że Black był chodzącą niespodzianką- Huncwotem. Nigdy nie było wiadomo, czego się przy nim spodziewać, zawsze chodził roztrzepany i rozluźniony. Teraz jednak wywoływał wrażenie, że nie pierwszy raz jest na błoniach nocą i zna je jak własną kieszeń. Ze skupieniem na twarzy wpatrywał się w niebo. Marlena złapała się na tym, że gapi się na niego i również spojrzała w kierunku gwiazd.
- Piękne, prawda? - zagadnęła, ale Syriusz westchnął tylko. - Mam wrażenie, że patrzenie na nie jest dla mnie w pewien sposób kojące.
- Tak, to może być kojące. - odparł, wciąż nie odwracając wzroku od nieba.
Dziewczyna miała wrażenie, że w tamtej chwili atmosfera lekko zgęstniała.
- Czy coś powiedziałam nie tak?
CZYTASZ
Magia Huncwotów [poprawiane, nieskończone]
FanficCzy historia miłosna Lily i Jamesa jest zwyczajna? Czy przyjaźń jest argumentem dla wszystkich nieporozumień? Czy można wybaczyć zdradę? Miłość, przyjaźń, zdrada, nienawiść - zwykłe ludzkie niuanse, które tworzą tę niezwykłą opowieść z niekonwencjo...