24. Rzeź

320 14 9
                                    

Każdy dzień wakacji był dla Jamesa czym w rodzaju wyczekiwania.  Spędzał czas z Syriuszem i rodzicami, potem wyjechał na zgrupowanie. Było to dla niego naprawdę wspaniałe przeżyciem, biorąc pod uwagę, że marzył o tym od dziecka. Chłonął te chwile tak mocno jak tylko potrafił.  Mimo to, myślami był daleko- mniej więcej przy 12 sierpnia, kiedy to Lily miała pojawić się w jego domu, by ruszyć razem do Włoch. Jeszcze nigdy nie miał możliwości spędzić z nią tyle czasu sam na sam. Doskonale wiedział, że to cudowna okazja do przekonania tej pięknej istoty do siebie. Nie chciał po raz kolejny zrobić nic głupiego. Po tylu latach świetnie znał rudowłosą i rozumiał, że wystarczyłby jeden nierozważny krok, by ta znów się od niego odwróciła. Musiał czekać bardzo długo, by doszło między nimi do przyjaźni, ale wiedział też, że Evans coraz bardziej się do niego przekonuje i to tylko kwestia czasu, by w końcu zrozumiała, jakie jest ich przeznaczenie. Na wyjeździe zamierzał pokazać się z jak najlepszej strony i nie zepsuć ich relacji w jakikolwiek sposób. Nie będzie tam żadnego z Huncwotów, którzy mogliby namawiać go do robienia głupich kawałów, co zwykle kończyło się furią Lily. Tym razem miało być idealnie.

***
-Na pewno masz wszystko, kochanie?- spytała zmartwiona kobieta popijając kawę z dużego zielonego kubka, który był zdecydowanie za duży jak na kubek do kawy.
-Sprawdzałyśmy już trzy razy. Mówiłam ci już, nie martw się, mamo.- powiedziała rudowłosa.
Matka spojrzała na córkę z niepewnością,  ta jednak odesłała jej tak ciepłe spojrzenie, że w pewien sposób ją to uspokoiło.

Do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o wściekle szmaragdowych tęczówkach i usiadł koło żony.

 -Lily, chodź tu na chwilkę. - spojrzał w kierunku dziewczyny.- Chcieliśmy ci to dać na osiemnaste urodziny, ale stwierdziliśmy, że teraz bardziej ci się przyda. 

Rudowłosa spojrzała na rodziców pytająco i wzięła od ojca małą paczuszkę. Rozpakowała ją delikatnie i z niedowierzaniem przyjrzała się zawartości.
-Nie, nie mogę tego wziąć. - odparła stanowczo.- To za dużo.
- Zbieraliśmy to od wielu lat, więc nie jest to nagły wydatek. Ciesz się z wyjazdu skarbie i przywieź sobie coś fajnego na pamiątkę. - odrzekła matka i przytuliła córkę, która rozpłakała się ze wzruszenia.
-Dziękuję wam. - szepnęła i jeszcze raz przytuliła się do obojga.

***
Siedział na wiklinowym fotelu w otoczeniu roślin i szumu oceanu. Patrzył w kierunku ciemnowłosej dziewczyny, która owinięta kocem z tarasu wpatrywała się w wodę. Była taka niewinna. Wciąż nie dowierzał jak tak piękna i dobra istotka mogła go pokochać. Uśmiechnął się mimowolnie. Wiedział, że to, co powie będzie bardzo niebezpiecznym kłamstwem. Dziewczyna zawsze była bardzo dociekliwa i ciężko ją było nabrać, dlatego stąpał po bardzo cienkim lodzie.
Podszedł do niej powoli objął ją od tyłu. Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech. 
- Dor, musimy porozmawiać... - zaczął Remus. 
- Coś się stało? - spytała zbita z tropu. 
- Muszę wrócić do domu. 
- Co?! Dlaczego? 
- Ja... Moja mama nie czuje się najlepiej, potrzebuje mnie teraz. 
Meadows przyjrzała mu się uważnie. Nie patrzył jej w oczy, co nigdy mu się nie zdarzało. Doskonale wiedziała, że nie mówił jej prawdy. 
- Kiedy zamierzasz wyjechać?
- Jutro wieczorem. - powiedział stanowczo. 
Dziewczyna kiwnęła głową i weszła do domu zostawiając go samego z własnymi myślami.

***

Na ładnym osiedlu domków jednorodzinnych zawsze panowała rutyna, nikt się nie wychylał, nie kłócił, anie nie sprawiał kłopotów. Było tam zawsze bardzo spokojnie. Tak jak zwykle, punkt 6 wieczorem na większości podwórek włączały się zraszacze. Nic nie wskazywało na to, że cokolwiek zniszczy ową rutynę. Pierwszą oznaką nadzwyczajności był mężczyzna przechadzający się po osiedlu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nosił czarnej peleryny i przerażającej maski. Niektóre kobiety już zauwżyły tę anomalię i wyglądały dyskretnie zza firanek, próbując dociec, kim ów mężczyzna może być. Nagle znikąd pojawiło się mnóstwo postaci ubranych identycznie jak mężczyzna. Już sam ich wygląd przerażał. Z lokalnego placu zabaw wyszła właśnie grupka dzieci. Rozległy się krzyki. Kobiety wybiegły z domów w kierunku grupki dzieci.  Śmierciożercy zaczęli siłą wyciągać resztę mieszkańców z domów. Część budynków stała już w płomieniach. Jeden z mężczyzn próbował się sprzeciwić. Czarna postać skierowała w niego swoją różdżkę i po chwili mężczyzna leżał na ziemi zwijając się z bólu i krzycząc. Matki zasłaniały dzieciom oczy, by nie musiały patrzeć na to wszystko. Zdewastowano ogródki i samochody. Wiele osób wisiało w powietrzu głowami do dołu.   Kilka razy, po próbach interwencji ze strony mieszkańców, błysnęło zielone światło i niczemu niewinne postacie padały na ziemię bez oznak życia. W końcu Śmierciożercy skierowali różdżki na grupę matek z dziećmi. To była prawdziwa rzeź.


Magia Huncwotów [poprawiane, nieskończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz