Witam i o zdrowie pytam.
Rozdział publikowany z lekkim opóźnieniem, częściowo skończony trochę na tzw. 'odwal'.
Acz sądzę, iż gdybym z lekka się nie zmusiła do pisania, znowu wpadłabym w kryzys oraz rzuciła te opowiadanie w cholerę XD a jak wiadomo, tego nikt z nas nie chce.
Niemniej, myślę iż tragedii nie powinno być. Co nie zmienia faktu, że proszę o szczere opinię oraz wszelkie uwagi.
I także, standardowo życzę wszystkim miłego czytania!
~ggoliaa
A L O I S T R A N C Y
Nasza główna bohaterka obudziła się po kilkunastu godzinach w zimnej, pustej celi. Miała doprawdy ciężką głowę, a jej ciało było obolałe.
Ponadto jej wzrok był na tyle zamglony, iż początkowo nie była w stanie rozpoznać któż sprawuje nad nią pieczę.
Nie wspominając już o tym kto wchodzi do jej więzienia... w związku z czym natychmiastowo przyjęła bojową postawę, gdy poczuła czyjąś rękę na swym czole.
Planowała się zamachnąć, jednakże wówczas po obu stronach jej twarzy znalazły się się dwie ciepłe oraz delikatne ręce sprawdzające jej temperaturę: – Panienko, to ja.
Cichy głos kobiecy rozbrzmiał w pomieszczeniu z wyraźną troską.
– ...Hannah, czego tu szukasz? – zapytała szeptem, będąc u kresu swoich sił witalnych.
– Przyniosłam ci koc oraz jedzenie – odpowiedziała, tymczasowo zabierając dłonie i wyciągając z kosza wspomniane rzeczy. – Musisz być wypoczęta przed spotkaniem z paniczem.
– ...Czy ty teraz sobie ze mnie kpisz? – warknęła, na ślepo odpychając ją od siebie.
Owa pokojówka od razu uderzyła kością ogonową o kafelki, jednakże udało jej się wygrać z cierpieniem.
– Dlaczego miałabym? – odpowiedziała spokojnie, z powrotem podnosząc się na kolana.
Tymczasem trybiki w mózgu [imię] natychmiastowo zaczęły pracować na przyspieszonych obrotach.
– On jest pozbawionym serca mordercą – syknęła, czując jak kropelka potu spływa po jej czole.
– Panienko, nie mów tak – rzekła, od razu przyjmując postawę obronną wobec tego niezdrowego na umyśle chłopaka. – Panicz Alois po prostu jest pokrzywdzonym przez świat chłopakiem. Dobrze wiesz, że w młodym wieku stracił swojego brata...
– Na ten moment jestem w stanie uwierzyć, że on sam zabił Lukę – oznajmiła szorstko. Choć w głębi duszy ta myśl bolała ją niewiarygodne. – Ten człowiek... Nie jest już nawet człowiekiem.
– To nieprawda. – Kręcąc głową, pozwoliła sobie ponownie dotknąć dziewczyny. – Uwierz... Panicz Alois nie jest niczemu winny.
Jej palce trzymały jej ramiona, kiedy ich właściciela przeprowadzała wewnętrzną walkę z swoimi emocjami.
– Uśmiechał się tak potwornie, gdy mówił, że ma na rękach krew moich rodziców. – Z jakiegoś powodu, w kącikach jej powiek pojawiały się łzy.
– Ale to nie on zabił, moja panienko... – przysięgała.
– Nie wierzę, że... kiedykolwiek mogłam pozwolić mu się dotknąć. – Przez strach, niezupełnie dochodziły do niej słowa lawendowłosej pokojówki. – Hannah... gdybym wtedy nie uciekła, nie wiem czy by mnie nie skrzywdził jeszcze bardziej.
– Wierzę, że panicz by się opamiętał, nim zrobiłby ci coś czego nie chcesz – poręczała za niego, patrząc głęboko w przestraszone [kolor] tęczówki naszej głównej bohaterki.
– To niemożliwe... – zaprzeczała, podnosząc dłonie na wysokości swojej twarzy i jak w amoku, kładąc je na swoją głowę. – On jest chory, gdyby mnie kochał jak mówił, nigdy nie wrzuciłby mnie za kartki.
– To też nie on, moja panienko... – szepnęła, zbliżając swoje liliowe usta do jej delikatnej małżowiny usznej. – To wszystko zrobił– ah, muszę już iść!
Nim zdążyła podzielić się dalszą częścią sekretu z [nazwisko], w odległości obie usłyszały czyjeś zarazem przytłumione jak niewiarygodne wyraźne kroki.
– Obiecuje, że wrócę – powiedziała, chcąc odejść.
Acz w ostatnim momencie, wreszcie odzyskując wzrok i dostrzegając bandaż na jednej z źrenic panny Annafellows, dziewczyna zdążyła złapać ją za nadgarstek: – Czemu nie mogę dojrzeć granatu twojego drugiego oka, Hannah?
"...Jesteś jedyną, która może uratować panicza Trancy" – były to ostatnie słowa przed tym jak zniknęła. Natomiast [imię] z powrotem została sama, w ciemności oraz bez jakiejkolwiek wsparcia.
Noce mijały z godzin na godziny, a po kobiecie, która ją ostatnio odwiedziła oraz częściowo obdarowała pomocą nie było ani śladu. Prawdę mówiąc, główna bohaterka traciła już rachubę czasu ile tam była. I z każdym kolejnym dniem... Coraz bardziej słabła, zatracając siebie samą.
Zastanawiała się wielokrotnie, "czym tak zgrzeszyła?", lecz odpowiedź praktycznie nigdy nie nadeszła. Zamiast tego, pojawiały się kolejne pytania. Nie zawsze dotyczące jej samej... czy robiła dobrze, stale myśląc o Jimie oraz zastanawiając się czy wszystko z nim w porządku?
– ...Jak podoba ci się twoje nowe lokum, [imię]? – Podły ton niespodziewanie rozbrzmiał w jej celi, wkrótce z cieni ukazując jego obrzydliwego właściciela.
– Claude, czego tu szukasz? – zabrała głos, z jakiegoś powodu nie czując niepokoju. Może to dlatego, iż wówczas nie widziała już dla siebie żadnych nadziei?
Przecież była niedożywiona, zmarznięta oraz opuszczona przez każdego. Włącznie z tą jedyną osobą, która przysięgała ją chronić... czemu Jim do tej pory jej nie przyszedł zobaczyć?
– Tylko odwiedzam moją ulubioną panienkę – odpowiedział z uśmiechem, niebezpiecznie blisko zbliżając się do jej osoby. – Hej, [imię], powiedz czy nie chciałabyś podpisać ze mną umowy?
Z tęczówkami błyszczącymi złotem, klęknął przed nią i bez ostrzeżenia złapał jej brodę, podnosząc ją na wysokości jego nosa.
– O jakiej ty umowie mówisz, łajdaku? – syknęła, będąc częściowo obojętna na większość czynników zewnętrznych.
– Mogę spełnić każde twoje życzenie, za odpowiednią cenę – wyjaśnił Faustus, jakoś ciesząc się z tego, iż stawiała mu opór.
Tak różniło ją to... od tego żałosnego dzieciaka, z którym od już tak dawna musiał się nieustannie użerać.
– Ah, tak? – Podnosząc jedną z brwi, zaczęła z niego kpić. – Więc jesteś w stanie przywrócić życie moim rodzicom?
– Tego akurat nie mogę zrobić. – Nachylając się nad [nazwisko], zwiększył siłę swojego uścisku oraz prawie że dotknął swoimi ustami jej.
– ...Więc czego tu jeszcze szukasz? – Mimo iż milimetry dzieliły ją od pocałunku śmierci, nadal zdawała się pozostać niewzruszona. – Wynoś się.
– A gdybym przywrócił twojego Jima Maeckena? – zagadał, nie chcąc porzucić swojego planu zdobycia jej duszy. – Wiesz, tego dobrodusznego oraz nieskazitelnego niczym anioł?
– ...Błagam, przestań w końcu pieprzyć farmazony. – Zapewne gdyby nie to, iż była pozbawiona energii, wówczas zaśmiałaby się gorzko. Lecz dlaczego, wraz z tym zdaniem, głęboko w jej sercu poczęła kiełkować nadzieja...? – Co raz zostało utracone, nigdy już nie wróci.
– Gdyż ja naprawdę jestem w stanie to uczynić, piękna [imię] – zapewnił, zabierając od niej swoje odziane w białe rękawiczki łapy, tak niepasujące do jego demonicznej, brudnej natury. – Wystarczy jedno słowo.
To mówiąc, patrzył jej prosto w twarz, jakby rzucając jej wyzwanie... W istocie jednak, wtedy chodziło mu cały czas tylko o to, by sprowokować ją do popełniania grzechu. Grzechu niepojętego, jaki w odpowiednim czasie, miał ją sprowadzić do czeluści piekielnych.
– ...A czy jesteś w stanie mi to udowodnić, Claude? – zabrała ostatecznie głos, zdając się złapać haczyk.
– Dla ciebie wszystko – odpowiedział zadowolony kamerdyner, z powrotem podnosząc się na równe nogi i kierując się w stronę wyjścia. – Musisz tylko zaczekać... Pewien okres.
Wówczas w jej umyśle pojawiła się tylko jedna myśl, '...ile jeszcze muszę przeżyć na tym przeklętym świecie? Mamo, tato, pomóżcie' i z tą niemą prośbą, nasza [imię] zapadła w sen.
Ten długi i koszmarny sen, który zdawał się zmienić ją nie do poznania.
CZYTASZ
Między wersami || kuroshitsuji scenarios
FanfictionScenariusze oparte na anime na podstawie mangi stworzonej przez Yanę Toboso o tytule 'Kuroshitsuji': - zawierają osiem historii Reader, - z ośmioma różnymi bohaterami, - każda z nich jest zupełnie inna. Czyli innymi słowy, ggoliaa kopię sobie dziurę...