I. Grell, Soma || początek znajomości, część 4

1.2K 70 75
                                    

    G  R E L L    S U T C L I F F

   Chociaż był to świeży początek zimy, matka natura zdecydowała się nikogo nie oszczędzać

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   Chociaż był to świeży początek zimy, matka natura zdecydowała się nikogo nie oszczędzać. Czyste oraz piękne, aczkolwiek uciążliwe płatki śniegu w zaskakująco szybkim tempie spadały z nieba.
    W ten oto sposób, dając dwa razy więcej pracy niż zazwyczaj odśnieżaczom dróg. Wskutek czego, by wyrobić się z czasem, musieli wstawać wcześnie i już od samego rana wychodzić z swoich ciepłych domów, by utworzyć liczne zaspy białego puchu, gdzie tylko znalazło się miejsce.
    Widząc z jak wielką dokładnością wykonują to czego się podjęli, pomimo nie najlepszych warunków, z każdą kolejną mijającą chwilą coraz bardziej doceniałam tych ludzi. Naprawdę byłam świadoma tego, że gdyby nie oni oraz ich wkład w tą pracę, wskaźnik wypadków na mieście byłby o wiele większy, co na samą myśl naprawdę ruszało moją osobę.
   Chcąc w jakiś sposób przekazać im swoje uczucia, kiedy miałam, chociażby siedemdziesiąt procent pewności, że pośród dziesiątek innych ludzi, również kierujących się do swoich stanowisk, zdołają mnie usłyszeć i zobaczyć, z każdym witałam się prostym: 'dzień dobry' oraz :  'miłego dnia!, przy tym posyłając w ich stronę delikatny uśmiech. Naturalnie, pomimo ich licznych zdziwień, w odpowiedzi zawsze otrzymywałam miłe podziękowania, a także te same życzenia.
   Jednakże za bardzo skupiając się na tejże czynności, w szybkim tempie przestałam uważać na otaczający mnie świat. Dlatego też, to było tylko kwestią czasu, aż przez przypadek nie zdołałam kogoś pominąć, a ten znad to się spiesząc również mnie nie dostrzegł. W efekcie czego, będąc dość mocno popchnięta, niestety nie zdołałam utrzymać równowagi. Po chwili, tak jak stałam, lądując w jednej z białych zasp.
   –  ...Patrz jak chodzisz, do jasnej cholerny! – męski, nieprzyjemny głos odezwał się tuż za mną, podczas kiedy ja próbowałam zrozumieć co się stało. – Nie mam pieprzonego czasu!
   Niestety nie zdołałam ujrzeć chociażby skrawka jego włosów,  bo tak szybko jak się pojawił, tak zniknął. W ten oto sposób w jednej chwili rujnując mój cały dzisiejszy humor oraz podnosząc moje nerwy. Naprawdę nie znosiłam takiego chamstwa. 
    – ...Co za dupek! UGH! – krzyknęłam, nie kryjąc oburzenia oraz pomijając fakt, że mężczyzny już dawno nie było w pobliżu. Po czym zaciskając z złości pięści się podniosłam i zaczęłam otrzepywać się z pozostałego na moim stroju śniegu.  W trakcie tej czynności, nadal wściekła cały czas przeklinając w myślach i zastanawiając się: doprawdy, skąd się tacy biorą?!
   Kończąc wcześniejszą czynność, mając na celu się uspokoić, choć odrobinę, przymknęłam powieki i głośno westchnęłam, w myślach licząc od jeden do dziesięciu.
    Moment później, czując się nieco spokojniejsza, z powrotem otworzyłam oczy. Dla upewnienia, że z moją suknią jest już na pewno wszystko w porządku, jeszcze raz przejechałam po niej dłońmi, wreszcie prostując się.
    Ze względu na to jak istotne w celu mojej podróży było dobre wrażenie, zdecydowałam się myśleć pozytywnie. Ponownie przywołując na swoje usta delikatny uśmiech, ruszyłam w dalszą drogę. Na szczęście, tym razem obyło się bez żadnych zakłóceń.

Między wersami || kuroshitsuji scenariosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz