S E B A S T I A N M I C H A E L I S
Był to jesienny, wietrzny dzień. Siedziałam w gabinecie swojego pracodawcy przeglądając znajdujące się na biurku papiery. Podczas gdy on grał w krykieta kilkanaście metrów za rezydencją.
Kiedy niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi. Natychmiastowo niekoniecznie zadowolona wstałam z krzesła i nie zapominając, by wziąć ze sobą zmiotkę do kurzy, a następnie zetrzeć nią brud z najwyższej szafy, poszłam otworzyć drzwi.
– W czym mogę pomóc? – zapytałam miło, siląc się na szczery uśmiech.
Przede mną stała młoda dziewczyna o drobnej budowie ciała, delikatnych rysach, a także jasnoniebieskich, średniej długości włosach i błękitnych jak morze oczach. Była ubrana w strój pokojówki, zupełnie jak ja.
– P-Pani [nazwisko]? – Nie kryła zdziwienia wywołanego moją obecnością w tym pomieszczeniu. – Co p-pani tutaj robi? Nie ma pana H-Harrisa?
– Pan Harris właśnie gra w krykieta wraz z przyjaciółmi – odpowiedziałam spokojnie, w żadnych stopniu nie denerwując się faktem, że zastała mnie tutaj samą. Pracowałam tutaj już tyle czasu, że zdążyłam wyrobić sobie idealną reakcje na każdą sytuację.
– Korzystając z jego nieobecności, prosił mnie bym wyczyściła porządnie jego gabinet – wyjaśniłam, nadal nie zmieniając wyrazu twarzy. By jeszcze bardziej podsycić moją wiarygodność, pokazałam zmiotkę ubrudzoną kurzem. Korzystając z moich umiejętności, sprawiłam, że wyglądało to zupełnie naturalnie.
– Ah, rozumiem – przytknęła Melody, spuszczając wzrok.
Domyśliłam się, że było to z wstydu, z racji tego, iż przez moment mnie podejrzewała. Z racji tego, że pracowała tu jedynie kilkanaście tygodni, co równało się z tym, że z wszystkich tutejszych pracowników miała najkrótszy staż, naprawdę mi się to nie podobało.
Aczkolwiek z doświadczenia wiedziałam, że gdybym zachowała się negatywnie, miało by to taki sam wpływ na moją reputacje. A to była rzecz, która pod żadnym pozorem nie mogła zostać naruszona.
– To nic dziwnego, że nabrałaś podejrzliwości – uspokoiłam ją, przekształcając uśmiech w pasujący do mojej wypowiedzi. – Nawet pierwsza pokojówka teoretycznie nie powinna mieć tutaj wstępu. By wyjść na jeszcze milszą osobą, położyłam jej dłoń na ramieniu.
– Chciałabym, żeby pan Harris ufał mi kiedyś tak samo, jak pani... – Wyraźnie posmutniała.
Cóż. Nie byłam głupia, więc dobrze wiedziałam, że w jakimś stopniu była zainteresowana wlaścicielem tejże rezydencji. Zwłaszcza, że to właśnie on zdecydował się zabrać ją z ulicy. Szczerze mówiąc, śmieszyło mnie to lekko. Nie wiedziałam tylko, czy z powodu tego jak bardzo to było typowe, czy też jak mogła poczuć coś do kogoś tak żałosnego jak on.
– Jestem pewna, że w końcu będzie – pieczętując swoje dobre intencje, pocieszyłam ją, zabierając z powrotem rękę.
– Dziękuję... – podziękowała cicho. Następnie myśląc, że nie mam jej tego za złe, odzyskała radość. Naturalnie, kłóciło się to z prawdą, ale o wiele lepiej byłoby gdyby na zawsze pozostała w błędzie.
– ...Co cię tu sprowadza, Melody? – Uznając, że to koniec tej żałosnej scenki, przeszłam do konkretów.
– Pan Harris otrzymał zaproszenia na bankiet. – Ponownie całkowicie mi ufając, wręczyła mi kopertę.
– Dziękuję – odparłam, przyjmując list. Kąciki moich ust wciąż były u góry. – Przekaże mu to od razu, gdy wróci.
– Tak jest. – Lekko kłaniając się w wyrazie szacunku, skierowała się w stronę, z której przyszła.
Obserwowałam ją do momentu, kiedy całkowicie zniknęła z zakrętu mojego wzroku. Po czym zamknęłam drzwi, w końcu mogąc zmazać z twarzy swój fałszywy uśmiech. Idąc do fotela i odkładając zmiotkę na bok, uważnie patrzałam na litery napisane na otrzymanej kopercie.
– Rezydencja Phatomhive... – odczytałam, wreszcie siadając.
Było to wczesne popołudnie. Stałam przy regale z książkami, udając, że kończę jego sprzątanie. Zważając na fakt, że sama go w pełni układałam, bardzo dobrze znałam cały grafik mojego pana. By uniknąć zbędnych nieporozumień z resztą personelu, przebywałam tu codziennie maksimum trzy godziny. Oczywiście, co jakiś czas wychodząc, by sprawdzić co się dzieje.
W czasie wyznaczonego czasu, musiałam przejrzeć papiery, a także wykonać z nimi kilka spraw, jak również przynajmniej trochę posprzątać ten gabinet. Wyłącznie, aby wyglądało to wiarygodnie. Początkowo miałam z tym problemy, aczkolwiek po upływie tych kilkudziesięciu miesięcy, które tu spędziłam, było to tak proste jak dodać dwa plus dwa.
Usłyszawszy cichy dźwięk otwierania drzwi, natychmiastowo obróciłam się w ich stronę. Zamykając za sobą, do gabinetu wszedł nie kto inny jak młody, wysoki mężczyzna w ubraniu przeznaczonym specjalnie do gry w krykieta.
– Dzień dobry, panie Harris – przywitałam się, patrząc w jego stronę z miłym uśmiechem. Naprawdę zastanawiałam się, jakim cudem moja twarz nie drętwieje od tej ciągłej sztuczności.
– Witaj, [imię] – odparł zmęczony, upadając ociężale na fotel.
– ....Herbaty? – zapytałam, zabierając tackę z dzbankiem i filiżanką z komody. Za każdym razem przygotowywałam ją przed jego powrotem do gabinetu, by stawiać wizerunek oddanej i dbającej o swego pana służki.
– Tak, poproszę. – Przymykając powieki i kładąc ramiona na ich oparcie, wygodnie rozsiadł się na siedzeniu.
Adam był doprawdy przystojnym osobnikiem, jaki z śnieżnobiałymi, dłuższymi włosami spinanymi w kucyk z tyłu oraz złotymi oczami, mógł mieć niejedną piękność przy sobie. W połączeniu z jego nienaganną sylwetkę i wyczuciem stylu, mógł być nawet uznawany za ideał.
Jednakże był też niesamowicie naiwny, nie potrzebowałam zrobić za wiele by zdobyć jego nieograniczone zaufanie. Szczerze powiedziawszy, było to niczym kaszka z mleczkiem. Wystarczyło ostrożnie dobierać słowa i w odpowiedniej chwili dać mu wsparcie jakiego potrzebował, bym obecnie powiedziała jedno słowo i już tańczył jak mu zagrałam.
– Ciężka gra? – podjęłam się zwyczajnej rozmowy, nachylając się, by postawić przed nim filiżankę z tytką zielonej herbaty. Po czym biorąc dzbanek, zalałam ją gorącą wodą.
– Ahh, szkoda gadać – westchnął ciężko, masując palcami bolące skronie. – Na szczęście twój widok, nieco poprawia mój podły nastrój – dodał, zerkając na mnie z delikatnym błyskiem w oku. Powstrzymałam się przed przewróceniem oczu z irytacji, siląc się na uroczy, krótki śmiech. Nie byłam w stanie określić, jak bardzo było to dla mnie żenujące.
– Jak zawsze szarmancki – stwierdziłam, udając, że mnie to cieszy, co wywołało na jego ustach mały uśmiech. – Proszę, oto pańska herbata. – Nie przykuwając do jego komentarza jeszcze większej uwagi, wróciłam do poprzedniego tematu.
Wyjęłam z napoju łyżkę, ówcześnie dokładnie ją mieszając. Po czym odkładając ją z powrotem na tackę, podałam mojemu panu gotową filiżankę.
– Dziękuję – podziękowałam, prostując się i zabierając ją ode mnie. – Jak zawsze bardzo dobra – rzekł, upijając łyk.
– Cieszy mnie to – oznajmiłam, uśmiechając się jeszcze bardziej, by uwiarygodnić moje szczęście wywołane jego słowami, na co on jeszcze wyżej uniósł kąciki ust. – Przyszedł dzisiaj list, dokładniej zaproszenie – oznajmiłam, zmieniając temat, by wreszcie zażegnać ten cały teatrzyk.
CZYTASZ
Między wersami || kuroshitsuji scenarios
FanfictionScenariusze oparte na anime na podstawie mangi stworzonej przez Yanę Toboso o tytule 'Kuroshitsuji': - zawierają osiem historii Reader, - z ośmioma różnymi bohaterami, - każda z nich jest zupełnie inna. Czyli innymi słowy, ggoliaa kopię sobie dziurę...