I. Sebastian, Ciel || początek znajomości, część 3

2K 118 167
                                    

    S E B A S T I A N    M I C H A E L I S

    S E B A S T I A N    M I C H A E L I S

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

    Był to jesienny, wietrzny dzień. Siedziałam w gabinecie swojego pracodawcy przeglądając znajdujące się na biurku papiery. Podczas gdy on grał w krykieta kilkanaście metrów za rezydencją.
   Kiedy niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi. Natychmiastowo niekoniecznie zadowolona wstałam z krzesła i nie zapominając, by wziąć ze sobą zmiotkę do kurzy, a następnie zetrzeć nią brud z najwyższej szafy, poszłam otworzyć drzwi.
      – W czym mogę pomóc?   – zapytałam miło, siląc się na szczery uśmiech.
    Przede mną stała młoda dziewczyna o drobnej budowie ciała, delikatnych rysach, a także jasnoniebieskich, średniej długości włosach i błękitnych jak morze oczach. Była ubrana w strój pokojówki, zupełnie jak ja.
     – P-Pani [nazwisko]?  – Nie kryła zdziwienia wywołanego moją obecnością w tym pomieszczeniu.   – Co p-pani tutaj robi? Nie ma pana H-Harrisa?
     – Pan Harris właśnie gra w krykieta wraz z przyjaciółmi   – odpowiedziałam spokojnie, w żadnych stopniu nie denerwując się faktem, że zastała mnie tutaj samą. Pracowałam tutaj już  tyle czasu, że zdążyłam wyrobić sobie idealną reakcje na każdą sytuację.
      – Korzystając z jego nieobecności, prosił mnie bym wyczyściła porządnie jego gabinet   – wyjaśniłam, nadal nie zmieniając wyrazu twarzy.  By jeszcze bardziej podsycić moją wiarygodność, pokazałam zmiotkę ubrudzoną kurzem. Korzystając z moich umiejętności, sprawiłam, że  wyglądało to zupełnie naturalnie.
     – Ah, rozumiem  – przytknęła Melody, spuszczając wzrok.
     Domyśliłam się, że było to z wstydu, z racji tego, iż przez moment mnie podejrzewała. Z racji tego, że pracowała tu jedynie kilkanaście tygodni, co równało się z tym, że z wszystkich tutejszych pracowników miała najkrótszy staż, naprawdę mi się to nie podobało.
   Aczkolwiek z doświadczenia wiedziałam, że gdybym zachowała się negatywnie, miało by to taki sam wpływ na moją reputacje. A to była rzecz, która pod żadnym pozorem nie mogła zostać naruszona.
     – To nic dziwnego, że nabrałaś podejrzliwości – uspokoiłam ją, przekształcając uśmiech w pasujący do mojej wypowiedzi.  – Nawet pierwsza pokojówka teoretycznie nie powinna mieć tutaj wstępu.  By wyjść na jeszcze milszą osobą, położyłam jej dłoń na ramieniu.
     – Chciałabym, żeby pan Harris ufał mi kiedyś tak samo, jak pani...   – Wyraźnie posmutniała.
     Cóż. Nie byłam głupia, więc dobrze wiedziałam, że w jakimś stopniu była zainteresowana wlaścicielem tejże rezydencji. Zwłaszcza, że to właśnie on zdecydował się zabrać ją z ulicy. Szczerze mówiąc, śmieszyło mnie to lekko. Nie wiedziałam tylko, czy z powodu tego jak bardzo to było typowe, czy też jak mogła poczuć coś do kogoś tak żałosnego jak on.
     – Jestem pewna, że w końcu będzie – pieczętując swoje dobre intencje, pocieszyłam ją, zabierając z powrotem rękę.  
    – Dziękuję...  – podziękowała cicho. Następnie myśląc, że nie mam jej tego za złe, odzyskała radość. Naturalnie, kłóciło się to z prawdą, ale o wiele lepiej byłoby gdyby na zawsze pozostała w błędzie.
   – ...Co cię tu sprowadza, Melody? – Uznając, że to koniec tej żałosnej scenki, przeszłam do konkretów.
     – Pan Harris otrzymał zaproszenia na bankiet.  – Ponownie całkowicie mi ufając, wręczyła mi kopertę.
     – Dziękuję  – odparłam, przyjmując list. Kąciki moich ust wciąż były u góry. – Przekaże mu to od razu, gdy wróci.
     – Tak jest.  – Lekko kłaniając się w wyrazie szacunku, skierowała się w stronę, z której przyszła.
     Obserwowałam ją do momentu, kiedy całkowicie zniknęła z zakrętu mojego wzroku. Po czym zamknęłam drzwi, w końcu mogąc zmazać z twarzy swój fałszywy uśmiech. Idąc do fotela i odkładając zmiotkę na bok, uważnie patrzałam na litery napisane na otrzymanej kopercie.
     – Rezydencja Phatomhive... – odczytałam, wreszcie siadając.
  
    Było to wczesne popołudnie. Stałam przy regale z książkami, udając, że kończę jego sprzątanie. Zważając na fakt, że sama go w pełni układałam, bardzo dobrze znałam cały grafik mojego pana. By uniknąć zbędnych nieporozumień z resztą personelu, przebywałam tu codziennie maksimum trzy godziny. Oczywiście, co jakiś czas wychodząc, by sprawdzić co się dzieje.
   W czasie wyznaczonego czasu, musiałam przejrzeć papiery, a także wykonać z nimi kilka spraw, jak również przynajmniej trochę posprzątać ten gabinet. Wyłącznie, aby wyglądało to wiarygodnie. Początkowo miałam z tym problemy, aczkolwiek po upływie tych kilkudziesięciu miesięcy, które tu spędziłam, było  to tak proste jak dodać dwa plus dwa.
    Usłyszawszy cichy dźwięk otwierania drzwi, natychmiastowo obróciłam się w ich stronę. Zamykając za sobą, do gabinetu wszedł nie kto inny jak młody, wysoki mężczyzna w ubraniu przeznaczonym specjalnie do gry w krykieta. 
     – Dzień dobry, panie Harris – przywitałam się, patrząc w jego stronę z miłym uśmiechem. Naprawdę zastanawiałam się, jakim cudem moja twarz nie drętwieje od tej ciągłej sztuczności.
     – Witaj, [imię] – odparł zmęczony, upadając ociężale na fotel.
    – ....Herbaty? – zapytałam, zabierając tackę z dzbankiem i filiżanką z  komody. Za każdym razem przygotowywałam ją przed jego powrotem do gabinetu, by stawiać wizerunek oddanej i dbającej o swego pana służki.
  – Tak, poproszę. – Przymykając powieki i kładąc ramiona na ich oparcie, wygodnie rozsiadł się na siedzeniu.
   Adam był doprawdy przystojnym osobnikiem, jaki z śnieżnobiałymi, dłuższymi włosami spinanymi w kucyk z tyłu oraz złotymi oczami, mógł mieć niejedną piękność przy sobie. W połączeniu z jego nienaganną sylwetkę i wyczuciem stylu, mógł być nawet uznawany za ideał.
    Jednakże był też niesamowicie naiwny, nie potrzebowałam zrobić za wiele by zdobyć jego nieograniczone zaufanie.  Szczerze powiedziawszy, było to niczym kaszka z mleczkiem. Wystarczyło ostrożnie dobierać słowa i w odpowiedniej chwili dać mu wsparcie jakiego potrzebował, bym obecnie powiedziała jedno słowo i już tańczył jak mu zagrałam.
     – Ciężka gra?  –  podjęłam się zwyczajnej rozmowy, nachylając się, by postawić przed nim filiżankę z tytką zielonej herbaty. Po czym biorąc dzbanek, zalałam ją gorącą wodą. 
    – Ahh, szkoda gadać  – westchnął ciężko, masując palcami bolące skronie.   – Na szczęście twój widok, nieco poprawia mój podły nastrój –  dodał, zerkając na mnie z delikatnym błyskiem w oku.   Powstrzymałam się przed przewróceniem oczu z irytacji, siląc się na uroczy, krótki śmiech. Nie byłam w stanie określić, jak bardzo było to dla mnie żenujące.
     –  Jak zawsze szarmancki – stwierdziłam, udając, że mnie to cieszy, co wywołało na jego ustach mały uśmiech.   – Proszę, oto pańska herbata. – Nie przykuwając do jego komentarza jeszcze większej uwagi, wróciłam do poprzedniego tematu. 
   Wyjęłam z napoju łyżkę, ówcześnie dokładnie ją mieszając. Po czym odkładając ją z powrotem na tackę, podałam mojemu panu gotową filiżankę.
     –  Dziękuję –  podziękowałam, prostując się i zabierając ją ode mnie. –  Jak zawsze bardzo dobra – rzekł, upijając łyk.
    – Cieszy mnie to – oznajmiłam, uśmiechając się jeszcze bardziej, by uwiarygodnić moje szczęście wywołane jego słowami, na co on jeszcze wyżej uniósł kąciki ust. – Przyszedł dzisiaj list, dokładniej zaproszenie – oznajmiłam, zmieniając temat, by wreszcie zażegnać ten cały teatrzyk.

Między wersami || kuroshitsuji scenariosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz