I. Alois, Undertaker || początek znajomości, część 1

2.7K 129 166
                                    

     A L O I S   T R A N C Y

     A L O I S   T R A N C Y

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

      Był wczesny poranek. Nieliczne promyki słońca przebijały się przez chmury, a chłodny wiatr rozwiewał moje włosy. Jak codziennie o tej porze roku wyszłam na zewnątrz, by pozbierać grzyby.
    Wraz z moją najbliższą rodziną, mamą i tatą mieszkałam w małym, drewnianym domku przy lesie. Może nie była to wymarzona lokacja, ale nam wystarczała.
    Nie pochodziłam z zamożnej rodziny, wręcz przeciwnie. Byłam prostą chłopską córką, która pomagała swoim bliskim jak potrafiła. 
   Gdy była wiosna najczęściej zbierałam kwiaty, w lato będąc przy strumyku, robiłam pranie, w zimie natomiast zbierałam drewno potrzebne nam na opał, a w jesień zazwyczaj świeże grzyby.
  Jak tego razu. Pomimo panującego chłodu, lubiłam tę porę roku. Kolorowe liście były takie piękne.
    Czując jak przeszywa mnie zimny wiatr, mocniej opatuliłam się palto i spojrzałam do góry. Korony drzew poruszały się gwałtownie rwane przez powietrze, a chmury na niebo rozpoczęły ciemnieć, zmieniając się na burzowe.    
     Nie było czasu, w każdej chwili mogła zerwać się naprawdę silna ulewa.  Wrzucając do koszyka kilka ostatnich grzybów, pospiesznie go podniosłam  i zaczęłam biec. Na szybko przeanalizowałam sytuacje, postanawiając wrócić skrótem.
    Mało kiedy go używałam, ponieważ nie licząc tego, że był nieco ryzykowany, zawsze wolałam dłużej pobyć na zewnątrz, by dłużej pozachwycać się pięknem otoczenia. Jednakże tym razem nie miałam wyjścia.
    Pokonując wszystkie strome części, kilka minut później wpadałam na ścieżkę prowadzącą do domu. Kiedy miałam już skręcać po raz ostatni, zauważyłam niewyraźne poruszenie kilkanaście metrów po przeciwnej stronie, a następnie jakiś odgłos dochodzący stamtąd. Brzmiało to jak coś w rodzaju... niepohamowanego płaczu połączonego z przeraźliwym jękiem bólu.
    Automatycznie się zatrzymałam, chcąc się upewnić czy przypadkiem coś mi się nie przewidziało. Z uwagą patrzałam na dalszy bieg wydarzeń, mając dylemat co zrobić. Ostatecznie jednak, jeszcze chwilę się wahając, postanowiłam to sprawdzić.
    Szłam powoli. Jeżeli było to zwierze, gdybym poruszała się zbyt gwałtownie, bardzo łatwo mogłabym je spłoszyć, a tego w żadnym stopniu nie chciałam.
    Słysząc ponownym dźwięk, tym razem głośniejszy i jeszcze bardziej przesiąknięty bólem,  byłam już pewna z czym miałam do czynienia. To był nie kto inny, jak człowiek.
   W tym wypadku tym bardziej nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Zdając sobie sprawę, że czas do opadu deszczu jest ograniczony, ponownie zaczęłam biec jak najszybciej mogłam.
     Pokonując kilka metrów, zauważyłam chłopaka o blond włosach ubranego w krótkie spodnie i koszule, leżącego na trawie przede mną.
     Był nieopodal największego drzewa, co jakiś czas próbując wstać, lecz za każdym razem upadał na ziemie. Co za każdym razem skutkowało jego kolejnym wybuchem.
    – Mój Boże... – szepnęłam.
   Widząc w jak fatalnym jest stanie,  pospiesznie ściągnęłam z swoich ramion palto i w szybkim tempie ruszyłam w jego stronę.  Im bliżej byłam, tym coraz bardziej widziałam jak bardzo jest brudny, jego ubrania potargane i jak wiele siników oraz zadrapań znajduje się na jego ciele. Nie miałam pojęcia ile tutaj szedł... może kilka dni, tygodni lub miesięcy? To nie było ważne.
   Nie mogłam go tak zostawić. Zwłaszcza, że wyglądał, jakby był ode mnie nieco młodszy. Mógł mieć dwanaście bądź trzynaście lat.  Dla dzieci będących w takim wieku, choroby i wszystkie tego typu rzeczy miały o wiele gorszy wpływ niż na dorosłych.
    Prawdopodobnie gdyby został  dłużej na zewnątrz... bez schronienia,  odpowiedniego ubrania i jedzenia, nawet bez zbliżającej się ulewy, prawdopodobnie prędzej czy później, zmarzłby i mógłby...
   Nie, nawet nie chciałam o tym myśleć.
   – Hej... – zaczęłam spokojnie, nie chcąc go wystraszyć.
    Jednakże w chwili, w której się odezwałam, chłopak upadł i szybko zaczął cofać się w stronę drzewa.
   – ZOSTAW MNIE! – krzyczał. Był naprawdę przerażony.  – NIE ZBLIŻAJ SIĘ!
   – Spokojnie... – Za każdym razem, gdy on się oddalał, ja robiłam w jego stronę kolejne kroki.
    – ...CO TY ROBISZ?! NIE PODCHODŹ!    – Z jego już i tak całych zapuchniętych, czerwonych oczów, zaczęło wylatywać coraz więcej łez, zostawiając wilgotne strugi na jego policzkach. – NIE KRZYWDŹ MNIE!
    – Nie zrobię ci żadnej krzywdy... – Cały czas starałam się zachować spokojny ton, ale widok w jakim był stanie, sprawiał, że łzy same powoli cisnęły mi się do oczu. – Proszę, pozwól mi. Ja... Chcę ci tylko pomóc...
   – P-Pomóc? – Przez ułamek sekundy, odrobinę się uspokoił.
   Wskutek czego wydawało się, że powoli zaczyna się do mnie przekonywać. Jednak zdążyłam tylko lekko kiwnąć głową, nim ponownie zaczął wybuchać.
    – NIE KŁAM! ODEJDŹ ODE MNIE! CHCESZ TYLKO MNIE ZABIĆ... TAK SAMO JAK LUKE I WSZYSTKICH!
    Zabić? To słowo mnie przeraziło, chwilowo sprawiając, że zastygłam w ruchu, a mój zmysł słuchu został zagłuszony.
    Jedynie dźwięk uderzanego ciała, ponownie przywrócił mnie na ziemie. Chłopak, nie patrząc za siebie, uderzył bardzo mocno o korę drzewa, do której cały czas nieświadomie dążył.
    Zrobiłam co pierwsze przyszło mi do głowy. Zignorowałam jego krzyki i znalazłam się tuż przy nim, odkładając szybko koszyk. Po czym zarzuciłam na niego swoje palto.
    Nie wiedziałam co takiego przeżył, ale byłam pewna, że było to coś strasznego. Pomogłam mu się podnieść, pospiesznie opatulając materiałem i na szybko wyjmując z koszyka chusteczkę, zaczęłam wycierać jego twarz z łez.
    Chłopak, pomimo że przed chwilą cały czas szarpał i krzyczał, wtedy stał jak wryty.
    – Jest ciepło... – szepnął, kładąc ręce oraz koncentrując wzrok w miejsce, gdzie podtrzymując palto od spadnięcia, trzymałam swoją.
    Jego dłoń była przeraźliwe zimna. Chcąc ją bardziej ogrzać, zabrałam swoją, po to aby po chwili ścisnąć jego od strony zewnętrznej. Tak samo zrobiłam z drugą, moment wcześniej z powrotem wrzucając chusteczkę do koszyka.
   – ...Już dobrze? – zapytałam miło, posyłając w mu delikatny uśmiech. Z  troską, przebijającą się przez moje zaszklone źrenice, patrzałam w jego duże, całe mokre, przepiękne niebieskie oczy.
    Spojrzał na mnie nieodczytanym spojrzeniem i przytknął lekko głową.
 – J-Ja... D-Dziękuję... – mruknął prawie, że niesłyszalnie, tym skupiając wzrok na naszych rękach.
   – Nie ma za co – odpowiedziałam natychmiastowo, jeszcze mocniej ściskając jego dłonie.  – Jak się nazywasz?
   – Macken... Jim*... – przedstawił się cicho.
  – Ja jestem [imię] [nazwisko], a więc...  Jim, wracamy do domu?

Między wersami || kuroshitsuji scenariosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz