XXII. William, Alois, Sebastian || wynik jego działań

773 41 77
                                    

Szczęśliwego nowego roku!

~ggoliaa [życzę za w czasu XD]

I L L I A M   T.  S P E A R S

    Narratorka bardzo chciałaby powiedzieć, iż po ostatnim pojednaniu tej dwójki, wszystko wróciło do normy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

    Narratorka bardzo chciałaby powiedzieć, iż po ostatnim pojednaniu tej dwójki, wszystko wróciło do normy. Niemniej, byłoby to niezgodne z prawdą i potraktowane jak jedno z najgorszych przymrużeń oka... Lub co gorsza, uznane za kompletne bycie ślepcem, na  którym, rzecz jasna, znacznie bardziej cierpiałaby nasza główna bohaterka.
    Z racji tego, że przede wszystkim, to ona stale starała się przywrócić ład w tym, wówczas rzeczywiście zdającym się być pomylonym, związku. Tymczasem William... No cóż, nieustanie miał problem z zrozumieniem czego tak naprawdę chcę – mówiąc najprościej.
     Skąd jednak wyszedł ten wniosek? Zacznijmy od samego początku, kiedy to pełna nadziei panna [nazwisko] już w pierwszych dniach po ich płomiennym uścisku, próbowała zwyczajnie złapać go za rękę.
    
     Zdarzyło się to pewnego ciepłego popołudnia, kiedy to mieli wybrać na krótki spacer w okolicach hospicjum. Było to w czasie jednej z ich przerw,  zaproponowane przez samą główną lekarkę hospicjum, dojrzałą, dość znaczącą i już wspomnianą tutaj, panią Isabel:  – ...Co powiecie na małą przechadzkę wokół naszym ogrodów? Jest taka śliczna pogoda!
   – Droga pani, nie wiem czy jest to najlepszy pomysł – błyskawicznie zabrał głos ciemnowłosy, już na starcie będąc przeciwko tej opcji bycia z kobietą sam na sam.  – Jest tyle pacjentów, kto wie któremu może się pogorszyć–!
    – W-William ma racje – zgodziła się najpierw bohaterka, nieśmiało łącząc przed sobą dwa  wskazujące opuszki.  – Nie powinniśmy lekceważyć naszych obowiązków–
  –  Dajcie spokój, wam również należy się coś od życia! – przerwała jej radosnym tonem, wiedząc iż teoretycznie ta dwójka znów była razem. –  Poradzę sobie przez te parę minut więcej, zresztą są jeszcze inne pielęgniarki!
   – A-Ale–! – wyrwała się [nazwisko].
   – Żadnych 'ale'! – wcięła się w zdanie swojej podopiecznej, zaraz odwracając się do nich tyłem i zaczynając odchodzić. – To rozkaz odgórny, byście jak zakochani miło spędzili czas!
   Słysząc ten zwrot, Williamowi prawie że niewidzialnie zachwiały się kolana. Wszystko było nie tak, jak chciał... W związku z czym, gdy dostrzegł jak plecy staruszki zniknęły za zakrętem, począł panikować.
   – ...Może pani Isabel ma rację, może rzeczywiście powinnyśmy wykorzystać tę sytuację i spędzić trochę czasu razem –  jej głos brzmiał dla niego jakby dochodził za ściany, kiedy to stopniowo się do niego zbliżała. – Wiesz, tak jak– ah!
    Czując nagle uderzenie na swoich palcach, [imię] się wycofała. A następnie, niedowierzając w  to co się stało, spojrzała na niego z taką zakłopotaniem w oczach, iż  w akcie desperacji prawie ją zatrzymał.
   – ...L-Lepiej  jednak  będzie, jak już wrócisz na salę – oznajmiła szybko, ukrywając czerwony ślad na skórze za plecami oraz jednocześnie szybko kierując się w stronę swojego gabinetu. – Zaraz dołączę!
   Do tej pory pamiętała, iż w tamtym momencie  dłoń piekła ją  jakby została dotknięta rozjarzonym węglem.

Między wersami || kuroshitsuji scenariosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz