XXIV. Sebastian, William || jego prawdziwa natura, część 2

407 37 4
                                    

Wszystkim tutaj zebranym, życzę jak najbardziej udanej majówki a tym, co piszą niedługo maturę, powodzenia i jak najwyższych wyników ❤️

~ggoliaa

S E B A S T I A N    M I C H A E L I S

    Najbardziej mroczne rzeczy zazwyczaj mają miejsce w tzw

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

    Najbardziej mroczne rzeczy zazwyczaj mają miejsce w tzw. godzinę duchów, czyli po północy. I tak też działo się w czasach wiktoriańskich...
     Tak też, pozwolicie że autorka przedstawi wam pewien dzień, który zmienił życie naszej głównej bohaterki o sto osiemdziesiąt stopni a wszelkie jej pozostałości człowieczeństwa,  zdały się uciec przez okno.
     A to wszystko za sprawą pewnego przystojnego lokaja o imieniu... Sebastian Michaelis. Któżby się spodziewał, czyż nie?

     Tak więc. Panicz Phantomhive późnym wieczorem siedział w swoim gabinecie, jak zwykle przeglądając swoje raporty... A raczej raporty jego wiernego sługi, jakie ten zorganizował mu w sprawie Lorda Betto Clarsona, jego nocnych spotkań w centrum swojego salonu oraz zakupów na czarnym rynku.
    Z każdą kolejną stroną, hrabia coraz bardziej marszczył brwi. Jego dłonie drżały. A czoło było spowijane przez krople potu.
   I jakby jeszcze tego było mało, następowały niekontrolowane młodości.
   – Sebastianie... – zaczął Ciel, stopniowo wpadając w szał. – Rozkazuje ci zabić TEGO PODŁEGO SUKINSYNA!
    To było nieprawdopodobne, jak w w rzeczywistości ten człowiek był tak chory na głowę. A miał nadzieję, że już nigdy z tym się nie spotka... całe jego wysiłki poszły na marne.
     Przejeżdżając palcami po swojej twarzy i zatrzymując się na włosach, kątem oka spojrzał na lokaja z lekką paniką w źrenicach: – ...ALE TO JUŻ!
     To wszystko nadal było dla niego zbyt świeże... oraz mu znane.

    Tymczasem nasza główna bohaterka akurat wracała z miasta, ze swoich późnych zakupów... Nie mogła się nie zgodzić, zważając na to, że jej przyszły narzeczony nazwał to jej 'przed ślubnym prezentem'. Pomijając oczywiście fakt, że jako tako pierścionka nadal nie otrzymała.
   Z jednej strony był to plus, ponieważ miała więcej czasu by przygotować odpowiednią reakcje na te 'jakże niespodziewane wydarzenie'. Niemniej, nadal wątpiła w to, że łatwo będzie grać jej szczęśliwą.
   Prawdę mówiąc, owy szlachcic coraz bardziej działał jej na nerwy oraz ją obrzydzał... Niewykluczone, że było to częściowo za sprawą jej ostatniego spotkania z Michaelisem.
   Doprawdy, ona cały czas miała wyrzuty sumienia, iż nie jest mu wierna oraz z powodu tego, że to co robi, jest tylko by zrobić mu na złość.
      Szkoda tylko, że to była miłość jednostronna. A przynajmniej to było to co myślała, acz jak było naprawdę... to autorka pozwoli sobie zostawić na troszkę później. Idąc dalej.

   [Nazwisko] wpadła jak proca do  salonu jej obecnego partnera, pośpiesznie otwierając drzwi wejściowe w celu sprawdzania skąd dokładnie dobiegały hałasy. 'Czyżby służby w końcu ją znaleźli?' – panikowała w myślach.
   Acz, to co ujrzała w środku rezydencji przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
    W pomieszczeniu panował mrok,  większość świec była zgaszona oraz wywrócona do góry nogami a metaliczny zapach dobiegający do jej nozdrzy, częściowo paraliżował jej zmysły... Rosnąc i rosnąc, wraz z strugami czerwieni regularnie muskającymi czubki jej butów.
    Idealistyczne krzyki wołające 'najświętszego Lucyfera' hamowały jej osąd,  dopóty  ostatnie   skonwulsjowane ciało... ciało Lorda Clarsona nie wylądowało na podłodze z podciętym gardłem, zaledwie dwa metry od jej opierającej się o klamkę sylwetki.
    A w samym centrum tej krwawej masakry  znajdował się pewien otoczony cieniami osobnik. Stojący na wysokich obcasach, z rażącymi piekielną czerwienią tęczówkami oraz ze znakiem pentagramu na ręce.
    Nikt inny jak Sebastian Michaelis,  w jego prawdziwej formie.
   I cała ta sytuacja... z jakiegoś powodu doszczętnie rozbawiła naszą [imię].
     To dlatego,  nagle wybuchając niekontrolowanym śmiechem, wypuściła z dłoni koszyk pełen drogocennych dóbr.
   Ani jedwab, ani diamenty, ani... człowieczeństwo wówczas już nie miało dla niej żadnego znaczenia.
   Bo jak mogła być człowiekiem,  nawet wtedy nie potrafiąc przestań kochać na zabój tego potwora...?

Między wersami || kuroshitsuji scenariosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz