《11》

282 30 14
                                    

Przeczytałam adres pod który mam podjechać i spojrzałam na godzinę, która wskazywała na dwudziestą pierwszą czterdzieści cztery. Od razu wstałam z łóżka, idąc do łazienki i sprawdzając czy w takim wydaniu mogę wyjść, wiedząc że spałam naprawdę długo. Przeczesałam włosy szczotka, wsadzając telefon do kieszeni spodni i wchodząc do brata pokoju. Powiedziałam mu jedynie, że wychodzę i nie wiem o której wrócę. Chłopak jedynie skinął głowę, życząc mi dobrej zabawy i wracając z powrotem do oglądania jakiegoś serialu, w który zapewnie się wciągnął. Ta na pewno będzie dobry, zwłaszcza jeśli on do mnie dzwonił o takiej porze. Zeszłam po schodach na dół, biorąc jabłko z plastikowej miski i ubierając buty, uważając, aby nie zahaczyć rękę, która dopiero teraz zaczęła dawać mi się we znaki. Wzięłam klucze do auta, ubierając czarną kurtkę jeansową i wychodząc z domu. Otworzyłam drzwi do swojego samochodu, włączając silnik i odjeżdżając spod swojej posesji. Wstukałam adres wysłany w sms przez chłopaka i widząc, że spod mojego domu jedzie się tam ponad dwadzieścia minut. Włączyłam muzykę, słuchając tłumacza, który kierował mnie w miejsce docelowe i przyśpieszając przy zatrzymaniu na światłach. Ciągle w głowie miałam jego głos, wiedząc, że zapewnie nie dzwoniłby do mnie z byle jakim problemem i błagając, aby przyjechała pod ten adres. Prawie go nie znałam, bo dopiero kilka dni minęło od naszego pierwszego spotkanie, które nie było za bardzo udane, ale jako normalny człowiek, chciałam mu pomóc. Dopiero w połowie drogi zobaczyłam, że wyjechałam z miasta i kierowałam się do wielkiej posesji, na której nie było żadnego zaznaczonego budynku. Moje myśli zaczęły schodzić na coraz to gorsze scenariusze, wiedząc o różnych plotkach, które chodzą po cały San Diego. Chyba bez powody nie jest posądzany za cholernego perfekcjonistę, który bez żadnego wysilania potrafi zmienić zeznania świadków, jacy chcieli na niego donosić. Wjechałam na posesję, wyłączać tłumacza z telefonu i dzwoniąc pod numer ciemnookiego. Zaparkowałam koło dwóch aut, które jak na moje oko kosztowały kilkaset tysięcy złotych, wiedząc, że nigdy nie będzie mnie stać na takie cacka. Po kilku sekundach chłopak odebrał, a ja wyłączyłam silnik samochodu i zaczęłam zjadać małe jabłko, które przez jazdę nie mogła skonsumować.

-Widzę, że już jesteś - stwierdził, słysząc jego lekko rozbawiony głos i zaczynając widzieć jego czuprynę, która wyłonił się zza dużego budynku.

Rozłączyłam się, kończąc jabłko i wychodząc ze samochodu, zamykając go na klucz. Z oddali widziałam jego dzisiejszy ubiór widząc, że się przebrał w domu w czarne jeansy i biały podkoszulek, który opinał jego mięśnie. Włożyłam telefon do tylnej kieszeni i zaplatając ręce na brzuchu, widząc jego cieszącą się minę. Chłopak stanął dosłownie koło mnie, sprawdzając coś na swoim telefonie i patrząc na mnie z tym swoim uśmieszkiem.

-Dojechałaś tutaj w dokładnie szesnaście minut i trzydzieści osiem sekund. Naprawdę dobry czas, ja tutaj jechałam w ponad dwadzieścia - powiedział, nie zmieniając mimiki twarzy i z powrotem wkładając telefon do spodni.

- Czy ty naprawdę włączyłeś sobie stoper w ile minut przyjadę do ciebie? Ty naprawdę jesteś pojebany i po co kazałeś mi tutaj przyjechać. Myślałam, że coś się stało a trafiłam ... nawet nie wiem gdzie - stwierdziłam, rozglądając się za ciemnookiego i patrząc na ogromny budynek, który wyglądał naprawdę potężnie.

-Wiedziałem, że jeśli od razu powiedziałbym ci gdzie masz przyjechać to byś tego nie zrobiła - odpowiedział, wkładając swoje ręce na przedniej kieszeni i ciągle obserwując moją twarz.

-No oczywiście, że bym nie przyjechała. A co żeś sobie myślał. Wiedz, że mam dobre serca, bo tak to miałabym wyjebane na twoje słowa - powiedziałam, przyglądając się chłopakowi, który wyciągnął ze swojej kieszeni papierosa, zapalając go zapalniczką.

Ukazane Oblicze Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz