Rozdział 17

2.2K 215 28
                                    

🌪 Valentin 🌪

Przez cały tydzień praktycznie mnie nosiło, bo jedyne o czym mogłem myśleć, to nasze czwartkowe wyjście na kurs tańca. Po pracy specjalnie wyszliśmy jeszcze na kawę do jakiegoś kameralnego lokalu i piliśmy zaskakująco dobry przelew, żeby jakiś zabić te dwie godziny oczekiwania. Jasne, zdążylibyśmy po prostu wrócić do siebie, ale żadne z nas nie miało ochoty na pożegnanie. Nigdy nie chciałem kończyć spotkań z Leoną. Chciałem żeby trwały i trwały bez końca, bo jej towarzystwo zawsze przynosiło mi ukojenie. Szczególnie w te dni, kiedy wydawało mi się, że nic nie może pomóc.

Pojedyncze gwiazdy świeciły już na niebie, gdy maszerowaliśmy Krakowskim Przedmieściem po chodniku. Ciepły wiatr rozwiewał nasze włosy. To był piękny wieczór, który tylko podsycał żywe wspomnienie lata, jakby jesień wcale nie zaczynała rozgaszczać się na dobre w tym miejskim krajobrazie.

— Powinnam chyba kupić jakiś prezent dla twojego taty, co?

Uśmiechnąłem się, odrobinę za mocno rozbawiony napięciem, które wybrzmiewało w jej głosie.

— Zająłem się tym — odparłem miękko. — Po prostu wyluzuj, Leo. Sama zobaczysz, że będzie dobrze. To tylko moja rodzina, której nie widziałem od pięciu lat! Co może pójść nie tak?

Jęknęła dramatycznie i wyrzuciła ręce w powietrze, na co ja zaśmiałem się jeszcze mocniej.

— I to niby miało mnie uspokoić?! — spytała dramatycznym głosem. — Wielkie dzięki, od razu mi lepiej!

— Widzisz, skoro już ci lepiej, to chyba jestem naprawdę dobry w pocieszaniu.

— Nie mówiłam poważnie, ty kołku. — Strzeliła mnie żartobliwie w brzuch. — Czemu w ogóle się nie przejmujesz?

— A czemu ty przejmujesz się za bardzo?

— Zgaduję, że chyba zamieniliśmy się duszami w czasie seksu — wymamrotała pod nosem. — Innego logicznego wytłumaczenia niestety nie widzę.

Lubiłem, gdy sobie żartowała. Zwykle nie byłem najlepszy w odczytywaniu emocji i uczuć innych ludzi, bo zazwyczaj były przesłonięte mgłą moich własnych problemów, ale nie przy niej. Moja terapia najwyraźniej odnosiła skutki, najgorsze początki przyjmowania antydepresantów były za mną, a każdy kolejny dzień zapowiadał się lepiej, niż poprzedni. Pocieszyły mnie też słowa, które usłyszałem na sesji w minionym tygodniu. Według nich nie byłem skazany na leki do końca życia. Mogłem z tego stopniowo wyjść, uleczyć swoje złamane wnętrze i któregoś dnia, gdy będę gotowy, odstawię je.

— Masz rację, to brzmi bardzo logicznie. Wiesz, już sobie wyobrażam, jak wysiadamy z samochodu i nagle wszyscy patrzą tylko w naszą stronę... o tak...

— O tak, czyli jak? Co mówią w tej wizji?

Rozejrzałem się pospiesznie i gdy tylko uświadomiłem sobie, że chodnik jest całkiem pusty, wepchnąłem ją w zacienioną boczną uliczkę. Nie opierała się za bardzo, gdy powoli pchałem ją w stronę ściany budynku tak, by oparła się o nią plecami. Pisnęła dopiero wtedy, gdy zapewne poczuła chłód przebijający się przez jej cienką sportową bluzę.

— No więc tak — zacząłem żartobliwie. — Wysiadamy wspólnie na podwórku w Kartuzach, a ty oczywiście kurtuazyjnie skomplementujesz to, jaki to był super pomysł, żeby postawić obok siebie dwa domy.

— Serio? Kto tam mieszka?

— W jednym moi dziadkowie, a drugi postawili moi rodzice, ale nigdy nie byliśmy tam na stałe. To raczej taka baza na święta i inne okazje. Oni mieszkają na stałe w Gdańsku.

Asystent I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz