🌪 Valentin 🌪
Lotnisko Heathrow tętniło życiem za każdym razem, gdy tam byłem bez względu na porę dnia i nocy. Gęsty tłum powoli przesuwał się między terminalami. Niektórzy tarmosili ze sobą walizki, podczas gdy inni mieli ze sobą tylko bagaż podręczny. Ja też wyglądałem raczej na typowego biznesmena w podróży, bo podjąłem decyzję o wylocie dosłownie w ostatniej chwili. Wyskoczyłem z domu dokładnie tak, jak stałem, czyli w garniturze, który ubrałem na moje magisterskie zajęcia, po których wyskoczyłem na służbową kawę. Do samego końca nie wiedziałem, co powinienem zrobić z całym tym chaosem, ale doznałem olśnienia. Zamówiłem bilety lotnicze do Nowego Orleanu, a potem po prostu pojechałem taksówką na lotnisko. Nie miałem ze sobą dosłownie nic poza telefonem, słuchawkami, portfelem i kompletem kluczy, które nosiłem przewieszone przy jednym breloku. Nie trudziłem się nawet zawróceniem po ładowarkę, bo tę kupiłem sobie w pierwszym lepszym iSpot, zanim dotarłem na lotnisko Chopina.
Jak na ironię, nie miałem bezpośredniego lotu, więc najpierw musiałem dolecieć do Heathrow. Dopiero stąd mogłem udać się już prosto do Nowego Orleanu. Miałem jeszcze półtorej godziny czasu, więc od razu złapałem swój telefon i wyszukałem na messengerze konwersację z Connorem. Był Amerykaninem z polskimi korzeniami i tak jakoś wyszło, że zakumplowaliśmy się, bo pracowaliśmy dla jednego wydawnictwa. Oczywiście nie była to przyjaźń, jak kłamałem przed laty mojemu ojcu, a raczej bardzo dobre koleżeństwo z potencjałem. To właśnie jemu zostawiłem klucze do mieszkania, żeby zaglądał tam od czasu do czasu, aż nie wrócę. Był moją ostatnią deską ratunku.
Miałem w dupie różnicę czasu. Po prostu nacisnąłem słuchawkę i czekałem, aż ten w końcu nie odebrał. Według polskiego czasu za parę minut miało wybić południe, więc tam musiała być piąta rano.
— Stabernov? — odebrał zaspany. — Dude, lepiej żeby to była sprawa życia i śmierci.
— Hej, Con. Słuchaj, przepraszam, że cię budzę, ale to ważne.
Westchnął po drugiej stronie, a później głośno ziewnął.
— Mów.
— Jestem właśnie na Heathrow.
— Yeah, i co ja mam z tym wspólnego?
To była ta trudniejsza część.
— Lecę do Nowego Orleanu.
— Yeah — kontynuował na wpół zaspany. — Chwila, co?! Przylatujesz?
— No tak, właśnie o to chodzi. Może... może mógłbyś odebrać mnie z lotniska? Muszę jakoś dostać się do mojego mieszkania i... a zresztą, opowiem ci wszystko, jak dotrę.
Zamilkł.
— To coś poważnego?
— Tak, ale nie to, o czym pewnie myślisz. Wylatuję za półtorej godziny.
— Dobra, stary. Pewnie. Bezpiecznej podróży, odbiorę cię i pogadamy.
— Do zobaczenia.
Po raz ostatni przypomniałem sobie zapłakaną twarz Leony.
Nie było odwrotu.
Musiałem to zrobić.
*
Nowy Orlean powitał mnie naprawdę ładną pogodą, która tak kontrastowała z zimną Warszawą. Siedemnaście stopni, słońce wyłaniające się nieśmiało zza chmur i lekki wiatr. Gdy rozsuwane drzwi lotniska rozsunęły się przede mną, powietrze buchnęło mi w twarz, a zimowy płaszcz stał się zdecydowanie zbyt gruby. Wypadłem stamtąd jako jeden z pierwszych głównie dlatego, że nie wziąłem bagażu. To oszczędziło mi sterczenia przy taśmie przez kolejną godzinę w oczekiwaniu, aż walizka łaskawie zostanie wyładowana.
CZYTASZ
Asystent I ZAKOŃCZONA
RomansaValentin był dla Leony niczym zakazany owoc. Skryty i melancholijny, jednak kiedy już się uśmiechał, bił od niego blask, który ją przyciągał. Był też diabelnie atrakcyjny, kilka lat młodszy i, na litość boską, właśnie został przyjęty na posadę jej a...