Rozdział 24

1.8K 211 40
                                    

Kochani, 

kto jeszcze nie wie - mam dobrą (mam nadzieję) wiadomość! Pod wpływem waszych komentarzy i fantastycznego odbioru tego tekstu postanowiłam, że pomyślę nad drugim tomem. Rozpisałam fabułę, wyszło świetnie iiii....

To już pewne! Będzie druga część o Wiktorze! ⭐ 

Kto czeka? :D

🌪 Valentin 🌪

Początek listopada kompletnie nie rozpieszczał nas, jeśli chodziło o temperatury i w niczym nie przypominał tej legendarnej złotej jesieni, na jaką liczyłem. Zamiast tego przyniósł ze sobą deszcz, ciężkie szare chmury i wiatr tak porywisty, że o mało nie urywał człowiekowi głowy, gdy tylko przekroczyło się próg biurowca.

Kiedy szedłem w stronę swojego samochodu, który wyjątkowo zaparkowałem na zewnątrz zamiast w podziemiach, mój telefon piknął. Nie wyciągnąłem go z kieszeni od razu, bo wciąż byłem zanurzony we własnych myślach, które jakimś cudem obracały się ciągle wokół Leony. Zawsze. Bez przerwy. Nawet wtedy, kiedy chciałem już skupić się na czymś innym, jej twarz stawała mi przed oczami na nowo. Wciąż szukałem nam dobrego miejsca na wyjazd-niespodziankę, ale wszystko wydawało mi się okropnie oklepane. Morze? Hm, kto by chciał marznąć nad Bałtykiem w listopadzie. Góry? Tam też było już zimno. A ja chciałem czegoś wyjątkowego. Kiedy oparłem dłoń o dach własnego samochodu, w końcu zerknąłem na ekran i zamarłem pod wpływem niewinnych słów, które niosły wielkie znaczenie.

To był mój ojciec.

Już po wszystkim.

Miał na myśli sprawę rozwodową, która oficjalnie dobiegła końca. Naprawdę dziwnie mi było z tą myślą, choć wcale nie dlatego, że odczuwałem jakąkolwiek przykrość z tego powodu. Chodziło raczej o element zaskoczenia. Jasna cholera, nie miałem pojęcia o separacji ani tym bardziej o tym, że najwyraźniej rozprawy już trwały. Trochę mnie to denerwowało, ale nie pozwalałem, by ta prymitywna złość splamiła moje relacje z Wiktorem. Przecież doskonale wiedziałem, że od czasu próby samobójczej raczej nie widział we mnie zbyt wielkiego oparcia, a raczej kogoś, kim należało się martwić. Ciągle. Bez przerwy.

A ja po raz pierwszy od wielu lat miałem dość siły, by nie być samolubem i zamiast odpisywać, po prostu wybrałem jego numer. Musiał czekać na moją odpowiedź, bo odebrał po jednym sygnale.

— Cześć, synu.

Aż zmroziło mnie od tego, jak bardzo próbował brzmieć normalnie. Kurwa, czy on był... pijany?

— Tato — odpowiedziałem ostrożnie. — Jesteś już wolnym człowiekiem?

— Tak. Dziś była ostatnia rozprawa.

— I jak się czujesz? — spytałem zmartwiony.

Przez chwilę słyszałem tylko ciszę.

Później usłyszałem westchnienie tak rozpaczliwe, jakby wyrwało mu się wbrew woli.

— Dobrze. — Chryste, głos załamał mu się dwa razy przy tym jednym słowem. — Jest w porządku.

No jasne. Właśnie słyszę, pomyślałem.

— Gdzie jesteś?

— W tym nowym mieszkaniu. Nie musisz przyjeżdżać, Tin.

— No to wyślij mi adres.

— Dam sobie radę.

Westchnąłem, jednocześnie rozbawiony i poirytowany jego uporem.

— Wyślij adres. Jak nie chcesz, żebym wpadł teraz, to przyjadę rano, ale go wyślij.

Asystent I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz