Rozdział 30

1.9K 203 39
                                    

🌪 Valentin 🌪

Droga do zdrowia nie zawsze była prosta i niestety wciąż zdarzały się gorze chwile, nawet jeśli pozornie wszystko układało się bezbłędnie. U mnie czynnikiem wyzwalającym był początek zimy. To nie tak, że nie lubiłem tej konkretnej pory roku. Po prostu mróz i prószący śnieg dobitnie przypominały mi o upływającym czasie, z którym wiązały się decyzje do podjęcia. Trudne.

Odkładane przeze mnie od wielu, wielu tygodni.

Chyba dlatego koniec jesieni skutecznie pogorszył mój humor. Od wyjazdu z Leoną robiłem się tylko coraz bardziej ponury, ale nawet jeśli to dostrzegła, to nie powiedziała nic. Czasem wydawało mi się, że była po prostu pogodzona z moją zwichrowaną psychiką i okresy budowania dystansu nijak jej nie zaskakiwały. Z drugiej strony, nigdy nie odmawiała mi bliskości.

Mogłem przyjść do niej w środku nocy ubrany jak gówno, a ona mnie nie oceniała. Ba, nigdy nawet nie uskarżała się na to, że parę razy wyrwałem ją ze snu. Po prostu otwierała drzwi, wpuszczała mnie do swojej bezpiecznej przystani i pozwalała mi zostać, aż nie poczuję się lepiej.

W czasie jednej z takich nocy gnębiła mnie uporczywa bezsenność. Ona już dawno odpłynęła, ułożona wygodnie z głową na moich kolanach, ale mój mózg się nie zamykał. Gładziłem delikatnie jej włosy, siedząc tam w kompletnej ciemności i myślałem o tym, jak bardzo moje życie się zmieniło, od kiedy ona w nim była. Przez długie lata nie wzruszało mnie dosłownie nic, ale tamtej nocy zapiekły mnie oczy, gdy tak uparcie wgapiałem się w więdnące słoneczniki skąpane w księżycowym blasku.

— Co ja mam robić? — spytałem szeptem, patrząc na śpiącą Leonę. — Czemu nie mogę być silniejszy?

Nie było na to sensownej odpowiedzi, chociaż ja i tak dostałem własną. Jak na zawołanie, po moim pytaniu kot najpierw wydał z siebie głośne miauknięcie, a potem wskoczył na stolik, nie spuszczając ze mnie spojrzenia swoich żółtych oczu.

— Cicho, bo ją obudzisz. — Uśmiechnąłem się. — Twierdzisz, że wiesz, co mam robić?

Po tym pytaniu nastąpiło kolejne miauknięcie.

— Przemądrzały futrzak — rzuciłem z rozbawieniem. — Jesteś zły, że już nie masz jej tylko dla siebie, co? Musimy się podzielić, stary. Teraz jest nasza...

Perspektywa należenia do kogoś dosłownie wstrząsała moim kruchym światem. To z kolei stało się motywem przewodnim mojej terapii i tam systematycznie przez cały grudzień wałkowaliśmy wszystkie te rzeczy, które najchętniej bym zignorował. Mój mózg tak już czasem działał, że wolał unikać odpowiedzialności i odwlekać trudne decyzje każdym możliwym kosztem, aż w końcu sytuacja stawała się aż nazbyt napięta.

Pragnąłem Leony, a jednocześnie bałem się zranienia.

Chciałem podjąć decyzję, ale każda opcja miała minusy.

Czy to było uczciwe, by zmuszać ją do życia z kimś takim, jak ja? Gdzieś w głębi uważałem, że może byłaby szczęśliwsza, gdybym po prostu ją odepchnął, ale nie potrafiłem się do tego zmusić. Nawet moja terapeutka przyznała, że nie powinienem odcinać się emocjonalnie od innych tylko dlatego, że uczucia budziły mnie przerażenie. Podobno strach był dobry, bo przypominał mi, że miałem coś do stracenia. Przez niego musiałem się starać. O dziwo, chciałem. Tylko kwestia mieszkania i pracy przyprawiała mnie o ból brzucha, bo jaka by nie była, w moich myślach jawiła się jako coś przeraźliwie ostatecznego. Nic nie stało na przeszkodzie, bym jak do tej pory robił jednostrzałowe zlecenia dla wydawnictwa, w którym pracowałem w Nowym Orleanie, ale ciągłe opłacanie tam mieszkania nie było rozsądne. Wcześniej wymawiałem się tym, że nie mój okres wypowiedzenia trwał parę miesięcy (co było prawdą), ale w głębi duszy chyba chciałem mieć opcję zapasową przynajmniej w ciągu tych pierwszych miesięcy. Zostawiłem tam część rzeczy, meble, pierdoły. Tak na wszelki wypadek, gdybym znowu musiał uciec.

Asystent I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz