Hiszpania, rok 1802
- Nie narozrabiaj za bardzo. - ostrzegł mnie brunet, odwracając się twarzą w moją stronę.
Wchodziliśmy na górę po szerokich schodach, przed wejściem do rezydencji gubernatora Esperanzy, niemalże gubiąc się w tłumie ludzi (tzw "smacznych przekąsek").
Huczną muzykę i głośne rozmowy słychać było już na zewnątrz posiadłości.- Oczywiście, wasza wysokość. - syknęłam do wampira-hipokryty z wyczuwalną ironią w głosie.
Zdecydowanie za bardzo się rządził ostatnimi latami.
- Mówię poważnie, Lou. - odparł z kamienną twarzą. - Muszę załatwić ważne sprawy. - nagle sciszył głos.- Nie chce za Tobą latać z ścierką i wycierać z podłóg krew nieboszczyków. Znowu.
Prychnęłam głośno, przechodząc przez próg mosiężnych drzwi, kłaniając się przy tym lekko do mężczyzny, pilnujacego wejścia.
- I tak nigdy tego nie robiłeś. - uświadomiłm mu, nie odwracając się do przyjaciela.
Tak, zdecydowanie nie miałam zamiaru trzymać się jego przestróg. Koniec tego dobrego.
Sala balowa była idealnie wystrojna w czerowono czarne odcienie. Co mi jak najbardziej odpowiadało. Przepiękny żyrandol ozdobiony kryształami oświetlał całe pomieszczenie. W jedyn rogu sali mogłam zauważyć również malarza, który widocznie zabierał się dopiero do malowania owego przyjęcia.
Krótko po przyjściu na ten nic nieznaczący bal, podszedł do mnie kelner, trzymający w ręce tace z szampanem. Wzięłam od niego lampkę, skinając w podzięce głową.
- Upić się również nie możesz. - usłyszałam szept przy moim uchu.
No nie wierzę. On sobie żartuje, tak?
- A tańczyć mogę? - prychnęłam z pretensją i wyraźnym sakrazmem w głosie, patrząc jak on sam porywa dwie panienki z parkietu w swoje ramiona.
- Nie za długo. - odpowiedział, jakby na poważnie. - Żeby ci się te piękne zgrabne nóżki za szybko nie zmęczyły.
Świetnie, może zaraz mi odbierze możliwość oddychania. W końcu uzna, że w powietrzu jest za dużo azotu to się dotlenie nieodpowiednio.
On jest nie możliwy. To jest poprostu śmieszne, co wyprawia.
- Oh, o moje "nóżki" się nie martw. - wyraźnie podkreśliłam soczyście zwrot, którego użył, rozglądając się po sali balowej. - Powinieneś raczej o swoje być bardziej przejęty. - zagadałam kąśliwie, wskazując głową na dwie roześmiane panny, wtulajace się w jego tors.
Biedne, nieświadome, że i tak za parę chwil bedą jednym z pierwszych pożywień bruneta na tym przyjęciu.
Zaśmiał się na to głośno.
- Ah, zazdrosna? - spytał z uśmiechem na tym jego durnym ryjcu, pokazujac mi swoje białe zęby.
Każdy dobrze wie, że zaraz będą umazane od krwi...
No, prawie każdy, bo jego obecne towarzyszki nie są raczej tego świadome.
- Schlebiasz mi, kotku. - dodał nadal szeroko się szczerząc.
Szybko dopiłam trunek i odłożyłam go na spowrotem na jego miejsce.
- Oh, odpuść już sobie, Kol. - westchnęłam przeciągle.
Kiedy w końcu się zdecydowałam z wyborem ofiary, skierowałam swoje kroki na parkiet, zostawiając za sobą stukot obcasów i pierwotnego.
Tak przy okazji.
CZYTASZ
Hybrid Recipe • Klaus Mikaelson
Fanfiction„I'm never afraid, but I can become something to fear." SPOILER ALERT: Historia łączona z „France Of Darkness". Książka nie jest do końca zgodna z rzeczywistą historią świata. Oparta na The Vampire Diaries Universe i ustawiona chronologicznie: z c...