12. Kol Mikaelson

415 36 30
                                    

Po oddaleniu się rodzeństwa od teraz Kol był skazany sam na siebie. Bez rodzeństwa.

On tym się tym wcale nie martwił. Wręcz przeciwnie - był dumny ze swojego pomysłu.

Po godzinach wędrowania lub biegania natknął się na kamienny, ale spory budynek, który bez trudu pomieściłby co najmniej trzy pokolenia. Ciekawość Kola zwyciężyła nad rozwagą, więc podszedł do jej drzwi i zapukał w nie energicznie.

- Yo hoo! Ktoś w środku?! - zawołał, gapiąc się drewnianą deskę.

Przyłożył lewe ucho do drewna, lecz nie zasłyszał żadnego odgłosu.

Skrzywił twarz w zdziwieniu, po czym znaczenie się odsunął i kopnął w drzwi nogą, przełamując je na pół.

Czujnie położył nogę we wnętrzu domu, wyczekując na rozwój sytuacji. 

Nic się nie stało. Nie uszczypnęło. Nie zabolało. Nie uśmierciło.
Miał kolejny powód do zaskoczenia.

- Może nikogo tu nie ma... - pomyślał,  oglądając nudnym wzrokiem ponure wnętrze, które wbrew pozorom było poniekąd porządnie urządzone.

Krocząc spokojnym chodem długim korytarzem, znalazł spiralne i wąskie schodki prowadzące, prawdopodobnie, do piwnicy.

Nie mając nic do stracenia, podążył w dół, schodek po schodku.

- Ciemno tu jak w du... - nie dokończył, gdyż stopa ześlizgnęła mu się z jednego stopnia i gdyby nie ściana, którą się wsparł, poleciałby jak długi w dół na plecach.

Gdy poczuł solidny na długo grunt, spojrzał na wprost i spostrzegł dwie naprzeciwko siebie pochodnie, a w centrum krótkiego korytarza drewniane drzwi z malutkim okienkiem, wykonanym pionowo tkwiącymi stalowymi rurkami.

Zaintrygowany szarpnął za klamkę i bez trudności otworzył je na oścież.

Kiedy ujrzał w półmroku trzy leżące martwe kobiety, westchnął ciężko.

- Poważne? Przecie trupami się nie napoje.

Po krótkiej chwili jedna sylwetka poczęła się podnosić, więc uszczęśliwiony wampir rzucił się na ofiarę.

- Żegnaj, babuszko. - powiedział gorzko, wycierając rękawem swoją brodę ubrudzoną od jej krwi.

Zostawiając sobie coś na później, poszedł zapalić dwie świeczki, które postawione były na drewnianym stole.

- Cóż za rozkoszny nastrój. - odparł ucieszony, kątem oka wyczuwając ruch.

Obrócił głowę w tamtą stronę, po czym dostrzegł  blondynkę, która powoli unosiła głowę z podłoża.

Skądś kojarzył twarz.

- No, witamy serdecznie wśród żywych, śpiącą królewnę. - przywitał się wesoło, wracając do rudego źródła krwi, podczas gdy dziewczyna zakłopotana przyglądała się jego poczynaniom.

- No tak! To ta dziewczyna od Nika! - pomyślał uradowany, uśmiechając się jednocześnie. - Jak ją drasnę, to Niklaus mnie ukatrupi...

- Co? - zadała bezmyślnie pytanie, marszcząc brwi.

- Chcesz trochę? - zapytał sympatycznie z wielkim uśmiechem, wskazując na rozerwaną szyje Esmeraldy.

Jej oczy zaświeciły jej na żółto, a pod nimi ukazały się czarne żyłki.

- Niech mnie! Masz takie same oczy jak Niklaus! No to będzie ciekawie! - krzyknął uradowany, puszczając oczko do Lou i uśmiechając się przy tym szelmowsko. Podszedł do niej i wsunął pod nos szyje wiedźmy.

Była bez cienia wątpliwości spragniona, gdyż wyczuwając świeżą krew, łapczywie rzuciła się na nią, tym samym dopełniając swoją przemianę.

- Niklaus? Znasz go? - spytała zdziwiona, kiedy już zaspokoiła swój głód, wstając ospale na proste nogi.

- Czy go znam?! Błagam cię, od narodzin jest moim bratem! Co prawda przyrodnim, ale bratem!

Wówczas ją oświeciło.

- Czekaj? Kol?

- We własnej osobie! Żywy i prawdziwy ! - wykrzyknął cały w skowronkach,  szczerząc się i zamyślając się na moment, tak jakby coś układając. - Kol Mikaelson!

- Nie powiem. Ten to pomysłowy jest. - pomyślała.

- Miło mi, ja jestem Louve. - przedstawiła się dziewczyna przyjaźnie.

- Tak, tak, wiem sporo o tobie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo często Niklaus o tobie wspomniał. - stwierdził spokojnie, chichocząc na słabe rumieńce swojej towarzyszki. - Zdaje się, że tutaj zostaniemy, wiesz? Ty idź się tam przypudrować nosek, a ja udam się po nowe wrota. Tamte wcześniejsze rozwaliłem.

Hybrid Recipe • Klaus MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz