Rozdział 37

1.1K 41 5
                                    

Adrianna

             
 
 
              Skrzypnięcie drzwi przykuwa moją uwagę.
              – Mogę?
              W pierwszej chwili widząc Pole, mam ochotę zatrzasnąć jej przed nosem drzwi, jednak robię zupełnie co innego. Pogodnie się uśmiecham i wyszeptuję:
              – Proszę.
              Kobieta po cichu wchodzi do sypialni i podchodzi do łóżka, na którym leże wraz z Lilką. Z każdym krokiem jej oczy robią się większe.
              – Przepraszam, że tak długo, ale musiałam ją jeszcze przewinąć. Już kończymy – informuję, chociaż odnoszę wrażenie, że Pola wcale mnie nie słucha.
              Całuję moją córeczkę, poprawiając w między czasie stanik. Wstaję, a następnie biorę  maleństwo, by przenieś je do łóżeczka.
              – Chce pani ją potrzymać? – pytam, widząc jak Pola bacznie śledzi każdy mój ruch.
              – Naprawdę mogę?
              Bez odpowiedzi podaję jej Lilkę. Ona natychmiast otula ją ramionami i kołysząc biodrami, pochyla twarz nad jej główką. Chyba jest wzruszona, bo jej oczy, nawet w panującym w pokoju półmroku, wydają się szkliste.
              – Przed ślubem podpisałam intercyzę, więc po rozwodzie zostałam z niczym, a mój mąż dodatkowo zażyczył sobie ode mnie absurdalnych alimentów. Musiałam sprzedać swój salon kosmetyczny i mając dwadzieścia dziewięć lat wrócić do mamy, bo nie było mnie stać na mieszkanie i opłaty. To było upokarzające i przykre jednocześnie, ale cóż…
              Silę się na uśmiech, widząc jak Pola zaczyna być zawstydzona.
              – Przyleciałam tutaj do pracy, do Aureliusza, zmywać naczynia i podłogi, bo nie miałam za co utrzymać córki. Chciałam zarobić uczciwie, chociaż mój wujek chciał mi dać pieniądze. – Widząc zaskoczony wyraz twarzy Poli wyjaśniam: – Aureliusz to moja najbliższa rodzina.
              – Nie musisz się…
              Nie daję dokończyć jej zdania, mówiąc:
              – Nie „złapałam” Maksa na dziecko. Nie oczekiwałam od niego pomocy. Miałam zamiar wychowywać Lilkę sama, ale jestem wdzięczna i bardzo szczęśliwa, że tak się nie stało. Kocham go, czy pani to akceptuje czy nie. Bardzo mi pomógł. To dzięki niemu wiem, że zasługuje na szacunek i miłość. Nie chcę jego pieniędzy, tego domu czy wszystkiego innego czego pani się obawia. Mogę podpisać znów jakiś papierek tylko, że my nawet nie jesteśmy małżeństwem i znając Maksa, nie sądzę by to się kiedykolwiek zmieniło… – Wzruszam ramionami, po czym wskazuję na Lilkę i szeptem dodaję:– Jedyne czego pragnę to to, by ona miała normalne życie. Jeśli kiedyś by się tak stało, że rozeszlibyśmy się z Maksem, to ona musi być zabezpieczona. Nie dam rady z dwójką dzieci przechodzić czegoś podobnego. Nie chcę znów wybierać czy zapłacić rachunek czy ubrać i wyżywić dziecko.
              Przełykam zebrane w oczach łzy i pewnie stwierdzam:
              – Dzieci nie zasługują na takie życie, więc skoro Maks wziął na siebie odpowiedzialność ojcostwa, to dopóki jego córka będzie tego potrzebować ma mieć zapewnioną pomoc z jego strony, czy to finansową czy emocjonalną.
              – Ja…Nie…
              Pola najwidoczniej nie wie co powiedzieć. Chcąc jakoś wybrnąć z tej krępującej sytuacji, wyszeptuje:
              – Zostawię was na chwilkę same. Muszę zmienić koszulkę – wzrokiem wskazuję na zalany od mleka T–shirt.
              –Dobrze – odpowiada z uśmiechem, po czym całuje w głowę Lilkę i nieśmiało pyta: – Czy mogłabym jeszcze ją zobaczyć zanim wyjadę? Mam lot w niedzielę, o dwudziestej.
              – Oczywiście. Nie mam planów na weekend. Maks będzie w pracy, a my z dziewczynkami raczej w domu. Zapraszam.
                                          *
              Nazajutrz, po kompletnie nie przespanej nocy, staram się ożywić mocną, poranną kawą. Wczorajsze słowa Poli dogłębnie wytrąciły mnie z równowagi. Zamiast spać bez przerwy zastanawiałam się, czy tak postrzegają mnie ludzie, którzy kiedykolwiek słyszeli o moim rozwodzie? Czy do końca swoich dni to ja będę tą „złą”, a Jakub pozostanie ideałem bez skazy? Dlaczego mimo zakończenia toksycznej relacji nadal ciągnie się za mną jej piętno? Dlaczego to ja, choć nie zrobiłam nic złego, czuję się winna? Czy to sprawiedliwe, że źli nie czują wyrzutów sumienia?..
              Aby nieco rozładować kłębiące się emocje postanawiam upiec ciasto. Zaglądam do wszystkich szafek i lodówki w poszukiwaniu pomysłu. Niestety nie przygotowałam się i nie zrobiłam zapasów składników potrzebnych do większości moich popisowych wypieków. Wykładam na wyspę kuchenną mąkę, drożdże, jajka, mleko i masło. Chwila zastanowienia i...
              – Już wiem!– wołam radośnie sama do siebie.
              Rozpoczynam przygotowanie drożdżowego ciasta o zabawnej nazwie – monkey bread, który po prostu jest słodkim cynamonowym chlebkiem. Złożony z drożdżowych kuleczek do odrywania, pokrytych słodkim, lepiącym i obłędnie pachnącym cynamonowym masłem, które pod wpływem temperatury zmienia się w karmel, spływający po chlebku...
              W pierwszej kolejności przygotowuję ciasto. Przyrządzam drożdżowy rozczyn, który, po uprzednim wyrośnięciu, wyrabiam z mąką, mlekiem, szczyptą soli i odrobiną cukru. Ugniatam długo, pod koniec dodając roztopione masło, tak by ciasto było miękkie i elastyczne. Następnie formuję z jego kulkę i wstawiam do metalowej miski. Na moją korzyść działa to, że tutejszy klimat i temperatura powietrza, mimo zimowej pory roku, ułatwia wyrośnięcie ciasta, a jego zapach roznosi się po domu już po kilku minutach.
               Teraz pozostało mi czekanie...Przestępuje z nogi na nogę, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Minuty rozciągają się w czasie i zdają trwać całą wieczność. Pomimo że zegarek nadal wskazuje wczesne poranne godziny muszę zadzwonić do Pauli i powiedzieć jej o tym, co się wydarzyło.
              – Olej sukę! – podsumowuje moja przyjaciółka, w znanym sobie stylu. – Wygooglowałam ją sobie. Wypełniona po brzegi botoksem, sucha i sztywna jak badyl, stara baba. Na pewno przechodzi menopauzę!
              – Paula! – besztam ja, choć sposób w jaki mówi sprawia, że nieco rozluźniam.
              – Taka prawda. Chciałaś żeby poznała Lilkę?! Żeby wiedziała, że Maks ma dziecko?! Zrobiłaś swoje, a że jest wredną suką, jej sprawa. Niech wraca pierwszym samolotem do ojczyzny dla cebulaków!
              – Może za bardzo biorę to do siebie...
              – A co na to Maks?
              – Powiedział to samo co ty, tylko on nie był tak oszczędny w słownictwie – wyznaję, przypominając sobie, jak bardzo wściekły był, gdy tylko Pola wyszła.
              Moja przyjaciółka zaśmiewa się w najlepsze, a kiedy wreszcie wycisza się, pyta:
              – Pewnie nie mam co liczyć na nasz wspólny wieczór? Czy może znajdziesz chwilę zanim kucharzyk wróci z pracy?
              Nie odpowiadam, bo nie mam pojęcia o czym mówi. Najwidoczniej o czymś zapomniałam i za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć o czym. Paula ponownie zaczyna chichotać.
              – Dziś walentynki – informuje, a ja głośno wzdycham. – Zapomniałaś? Spoko, nie ty jedyna! Obwiążesz sobie tyłek czerwoną wstążką i po problemie! Prezent z głowy!
              Obie wybuchamy głośnym śmiechem, jak co roku, gdy śmiałyśmy się, że Święto Zakochanych to ładna nazwa darmowego dnia seksu, podczas którego kobiety za kwiatka i czekoladki zapominają o „bolącej głowie”.
              – Ty, Małecka, się nie śmiej! Jesteś teraz w opozycji, masz faceta i musisz spełnić warunek Walentynek! Poprawiaj i ubieraj cycki w koronki!
              Kończąc rozmowę, jestem w o wiele lepszym humorze. Wracam po moje wyrośnięte ciasto. Odrywam niewielkie kawałki i robię z nich kuleczki, które obtaczam w roztopionym maśle z dodatkiem cukru oraz cynamonu. Układam w foremce kulkę przy kulce, pozostawiając na środku pusty komin. Ciasto ponownie musi podwoić swoją objętość, więc odstawiam je na bok.
              Nie mam czasu na rozmyślanie, ponieważ reszta moich domowników rozpoczyna swój dzień. No, oprócz Maksa, który odsypia. W międzyczasie szykuję śniadanie dla mnie i Klary, karmię i przebieram Lilkę... rozpoczynamy nasz standardowy rytm dnia.
              Kiedy cynamonowy chlebek nabrał już odpowiednich kształtów, umieszczam go w piekarniku. Już po kilku minutach roznosi po domu swój wspaniały, słodki zapach. W tym samym momencie pod nasz dom podjeżdża taksówka. W pierwszej chwili jestem zaskoczona, jednak momentalnie przypomina mi się wczorajsza prośba Poli o spotkanie z Lilianną. Skoro sama ją zaprosiłam, nie mam innego wyjścia jak być miłą i jakoś przetrwać ten dzień. Ciche pukanie do drzwi przykuwa uwagę Klary. Otwieram je i przyklejam do twarzy delikatny uśmiech.
              – Dzień dobry – witam ją i zapraszam do środka.
              – Dzień dobry – odpowiada, nieco nerwowo. – Przepraszam, nie wiedziałam, o której mogę przyjechać. Maks na pewno nie odebrałby ode mnie, a do ciebie nie mam numeru...
              – Nic się nie stało – zapewniam spokojnie, choć jestem zdziwiona jej zestresowanym zachowaniem.
              – Pięknie pachnie...
              – Napije się pani ze mną kawy? – pytam, widząc jak Pola rozgląda się po kuchni.– Upiekłam ciasto i...
              Kobieta zatrzymuje rozbiegany wzrok na ścianie korytarza. A dokładniej na kolorowej dłoni Klary, odbitej na niej. Oczywiście za ten występek, choć nalegałam, nie została ukarana, wręcz odwrotnie. Maks z entuzjazmem odbił również swoją rękę,  a następnie moją i Lilki. Nie wiedząc jak zareagować i wyjść z krępującej sytuacji, zaczynam się tłumaczyć:
              – Powinniśmy ją odmalować...ale...nie było kiedy...i .no, może latem..albo...
              Pola patrzy mi prosto w oczy i mówi:
– Chętnie napiję się kawy.
                                          *
              Dobra, minęło pół godziny. Pola wypiła kawę, zjadła kawałek ciasta i jak dotąd nie przyczepiła się do mnie ani razu. Zajęta jest wpatrywaniem się w Lilkę i słuchaniem opowieści Klary o koledze ze szkoły. Jakby na to nie patrzeć, to sukces – myślę.
              Zbieram puste filiżanki, a kiedy umieszczam je w zmywarce, dobiega mnie głos Klary:
              – Masz dziewczynę?
              Cholera, tylko nie to! Natychmiast prostuję się i uważnie spoglądam na córkę. Najwidoczniej Pola nie rozumie co ma na myśli. Klara natomiast z przejęciem wskazuje palcem naszywkę na koszuli kobiety w kształcie tęczy.
              – Maks mówi, że nie ma znaczenia kto z kim śpi, byleby się wyspali.
              – Klara!  – próbuję zwrócić jej uwagę, póki na dobre się nie rozkręciła w swoich wywodach.
              – A mama, że wszyscy zasługują na miłość. Kocha babcie Gosie, chociaż pęka jej głowa od jej rad. I ciocie Paulę, która jest stuknięta! – Mówiąc to, Klara próbuje naśladować mój sposób mówienia.
              – Klara! – wołam ponownie.
              – A nawet kocha kolegę Maksa, Mateo. A wiesz, on jest inny... ma ciemną skórę. – Klara wymownie spogląda na Polę i dodaje: – Jest zabawny i gra ze mną w gry, ale mama nie lubi, kiedy przychodzi po Maksa, bo zawsze wracają późno do domu...
              – Klara! – Tym razem wołam głośniej, coraz bardziej rozzłoszczona.
              – Mama chyba będzie mieć ten, no wiesz...okres. – szepcze moją córka przy twarzy Poli.
              – Mówisz tak, jakby to było przerażającego! – śmieję się kobieta.
              – Maks mówi, że mama zamienia się wtedy w Hormona - dinozaura, który chce nas zadeptać albo zjeść! Dlatego żeby nie wymrzeć musimy w ofierze dawać jej czekoladę i frytki! Tylko to nas ochroni!
              Zasłaniam dłonią twarz z zażenowania,  lecz kiedy słyszę śmiech Poli, także zaczynam się śmiać.
              W tym samym momencie z sypialni słyszę telefon Maksa i jego oburzony głos, gdy  odbiera połączenie. Krótką chwilę później zrywa się z łóżka i biegnie do łazienki, w pośpiechu ubierając się. Zapewne dzwonił dostawca. Wkrótce wpada do salonu. Staje przede mną, najwidoczniej nie zauważając, że w na podłodze siedzi Pola.
              – Dzień dobry, maleńka – mówi i natychmiast zgarnia moje usta w pocałunku.
              Odwzajemniam delikatnie, ale kiedy zaczyna namiętniej mnie całować, przerywam.
              – Spałaś dzisiaj ? – pyta, obejmując mnie.
              Nie odpowiadam, bo wolę nie poruszać tego tematu przy Poli.
              – Mówiłem, żebyś się nią nie przejmowała. Nie zna cię, nie ma pojęcia przez to przeszłaś, więc zapomnij o tej su...
              – Maks! – przerywam mu, tak aby nie mógł dokończyć obraźliwego słowa.
              Przewraca w komiczny sposób oczami, a następnie z tym swoim łobuzerskim uśmiechem zbliża twarz przy mojej szyi.
              – Pięknie pachnie w całym domu... I ty też  – mówiąc, to muska moją delikatną skórę. – Szkoda, że muszę jechać po towar, a potem od razu do pracy – dodaje, szepcząc.
              Czuję jak ciało pokrywa mi się gęsią skórką, co na pewno nie umyka uwadze Maksa. Zachęcony kontynuuje pieszczoty.
              – Maks – szepczę, próbując odsunąć się i przerwać mu. – Nie jesteśmy sami – oznajmiam, gdy nie daje mi szansy oderwać ust.
              – Klara już się przyzwyczaiła – mruczy, zaciskając dłonie na moich biodrach – a Lilce jest to obojętne, dopóki nie zabieram jej twoich piersi.
              Odrywa usta od moich i uśmiecha się szeroko. Przewracam oczami. W tym samym momencie kiedy Maks ponownie próbuje mnie pocałować, odzywa się Klara:
              – Oni tak zawsze.
              Moja córka w zabawny sposób wzdycha, sprawiając, że wraz z Maksem zaczynamy się śmiać. On obraca się w jej stronę i nagle... cały jego dobry humor znika, a twarz staje się chłodna.
              – Co ona, kurwa, tu robi?!
              Klara zrywa się z dywanu, palcem pokazuje na Maksa i biegnie po skarbonkę, do której musimy wrzucać drobne, gdy któreś z nas przeklnie.
              – Cholera – mamrocze pod nosem Maks, gdy Klara staje przed nim, grzechocząc monetami w skarbonce.
              – To był twój pomysł – przypominam mu z szerokim uśmiechem.
              Maks przeszukuje kieszenie spodni w poszukiwaniu monet. W końcu wyjmuję z nich pomięty banknot i wrzuca go do puszki.
              – To za dużo. – Wskazuję na nominał.
              – Raczej za mało – stwierdza poważnie. – W swojej głowie przekląłem tyle razy, że w życiu bym się nie wypłacił.
              Kończąc zdanie spogląda na Polę. Widzę po nim, że aż kipi ze złości, więc wesoło wołam:
              – Chyba się spieszyłeś do pracy! – Cmokam go w policzek i wypychając go z kuchni, dodaję: –  Kocham cię! Miłego dnia, pa!
              Maks przewraca oczami i sięga do kieszeni spodni. Ponownie wrzuca banknot do skarbonki. Obejmuje mnie i szepcze:
              – Jeśli będzie cię wkurwiać, wypierdol ją stąd, a jeśli cię obrazi, masz mi powiedzieć. Kocham cię, mała. – Składa na moich ustach długi pocałunek i swoim standardowym zwyczajem klepie mnie w pupę na odchodne.
              Następnie, omijając z premedytacją Polę, czule żegna się z obiema dziewczynkami. Zawsze tak robi, gdy wychodzi do pracy. Żegna się, jakbyśmy się mieli nigdy więcej nie zobaczyć.
              Widzę, że Poli jest przykro, choć próbuje to zamaskować. Jednak gdy Maks zamyka za sobą drzwi, odzywa się:
              – Gdybym była mężczyzną zapewne mówili by o mnie: stanowczy twardziel, indywidualista, pewny siebie i ambitny, wie czego chce. – Zerkam na nią, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli. – Ale jestem kobietą, więc jestem: zimną, upartą i kłótliwą suką, histeryczką, a moje ambicję są wręcz chore, do celu idę po trupach. Nie mam rodziny, bo jestem karierowiczką w męskim biznesie.
              Otwieram usta, by w jakikolwiek sposób skomentować to co powiedziała, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.
              – Wiesz, gdy inni tak o mnie mówią, to nigdy mnie to nie rusza. Przyzwyczaiłam się po tylu latach. Ale...– głos grzęźnie jej w gardle, a  w oczach pojawiają się łzy – gdy on tak o mnie mówi to, to cholernie boli. I nikt, nawet ty i twoje dobre chęci, tego nie zmienią, bo Maks mnie nienawidzi – wyznaje, zalewając się łzami.
              Nie umiem postąpić inaczej, tak zostałam wychowana. Podbiegam do kobiety i całych sił przytulam. Czuję, że ma opory, ale w końcu poddaje się, zdejmuje pancerz twardej kobiety, bo to żaden wstyd okazać słabość...i ja już to wiem.
              – Mamo, a dlaczego ciocia płacze?
              Posyłam mojej córce karcące spojrzenie i niemo proszę, by choć raz nie drążyła tematu i odpuściła. Najwidoczniej Klara nie zamierza mnie posłuchać, bo natychmiast staje obok Poli i pyta:
              – Jest ci przykro, że Maks nie dał ci buziaka? On nie może całować innych dziewczyn – stwierdza poważnie, przykuwając tym naszą uwagę. –  Mama jest zazdrosna, a jak się złości się to wtedy tak głęboko oddycha i Maks się boi, że wciągnie też całe jego powietrze i on nie będzie miał czym oddychać i umrze!
              Ręce, którymi przed momentem obejmowałam Polę, z wrażenia opadają mi.
              – Ja go chyba uduszę – cedzę przez zaciśnięte zęby.
              – O! Widzisz, ciociu! Tak jak teraz to robi mama! – Klara pokazuje na mnie palcem, a Pola wybucha gromkim śmiechem.
                

lekcja hiszpańskiego 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz