Rozdział 25

1.2K 37 7
                                    

                             Adrianna
 
 
 
 
              Dzisiejszego poranka budzę się sama i jestem tak potwornie głodna, że natychmiast podnoszę się z łóżka. Domyślam się, że Maks najprawdopodobniej pojechał na siłownie. Kilka ostatnich dni spędzał ze mną, szukając ofert mieszkaniowych. Schodzę więc na dół. Przeszukanie całej chłodni w Ahorze na nic się nie zdaje, ponieważ nie odnajduję tam niczego na co mam dziś ochotę. Zresztą odnoszę wrażenie, że ja sama nie wiem co bym zjadła, na co mam apetyt. Jedno wiem, ewidentnie mam na coś „smaka”.
              W kremowej, bawełnianej sukience i w niezawodnych  conversach, wyruszam na poszukiwanie tego czegoś, co zaspokoi mój głód. Po przemierzeniu kilku uliczek, minięciu piekarni, sklepu spożywczego i lodziarni, zauważam w oddali targowisko, na którym rok temu byłam z Maksem. Z szerokim uśmiechem na ustach zmierzam w jego kierunku, dobrze zdając sobie sprawę, że tam na pewno odnajdę to czego szukam, a jeśli nawet nie, to popróbuję masę przepysznego jedzenia.
              I tak jak przypuszczałam już po chwili zajadam się świeżymi owocami, serami, szynką aż docieram do stoiska z oliwkami, które tak jak przed rokiem, tak i dziś obsługuje Lucio. W pierwszym momencie nie zwraca na mnie uwagi, zajęty pakowaniem porcji oliwek klientowi. Kiedy kończy, uśmiecham się pogodnie i witam.
              – ¡Hola!, Adrianna! – woła, obejmując mnie kilkakrotnie wzrokiem, jakby upewniał się czy dobrze mnie rozpoznał.
              Sięga po moją dłoń, składa na niej subtelny pocałunek, a kiedy unosi twarz jego oczy stają się ogromne. Zaczyna niezrozumiale, aczkolwiek radośnie wykrzykiwać coś w swoim języku, zerkając przy tym na mój brzuch. Nagle milknie i wyczekująco patrzy na mnie.
              – Powiedział, że przepięknie wyglądasz i zapytał, który to miesiąc.
              Zaskoczona obracam twarz i zauważam…Ramiro, który stoi obok mnie i z rozbawieniem przygląda się naszej dwójce! Oszołomiona wypuszczam płócienną torbę na ziemię. Zawartość rozsypuje się we wszystkie strony. Staram się podnieść, ale brzuch skutecznie utrudnia mi dosięgnięcie rzeczy
              – Zostaw, pozbieram – woła chłopak, a kiedy podaje mi torebkę dopytuje: – To co mam mu odpowiedzieć?
              – Na dniach zaczynam ósmy miesiąc – wybąkuje, czując się niekomfortowo w jego towarzystwie.
              Panowie wymieniają kilka zdań, po czym Ramiro zerka w moją stronę i  zagaduje:
              – Lucio pyta, jak się czujesz, czy to chłopiec czy dziewczynka i na jak długo zostajesz?
              – Dziewczynka – odpowiadam, odruchowo obejmując dłonią swój brzuch, w którym, na skutek zjedzonej mieszanki regionalnych produktów, maleństwo szaleje.– Czuję się bardzo dobrze, a zostaję…
              Przerywam, bo nie powinnam przy Ramiro o tym mówić. Jednak, widząc zaciekawioną twarz Lucio, nie umiem postąpić inaczej. Uśmiecham się i szczerze wyznaję:
              – Zostaję tu na stałe.
              Mężczyzna przyklaskuje w dłonie i żywo coś opowiada, ale ja nie mogę oderwać wzroku od zaskoczonego Ramiro, który bacznie mi się przygląda. Wygląda nieco inaczej niż zapamiętałam. Rysy twarzy są delikatniejsze, oczy łagodniejsze...
              – Mówi, że gratuluje i śmieje się, że Aureliusz pewnie będzie miał problem z zaakceptowaniem i polubieniem twojego faceta, bo dla niego jesteś jak własna córka.
              W tym momencie wybucham gromkim śmiechem, a obaj panowie z zaskoczenia szeroko otwierają swoje ciemne oczy. Przesłaniam dłonią usta i chichoczę:
              – Chyba trochę się lubią, skoro razem pracują! – Gwałtownie milknę, zdając sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałam.
              Ramiro uśmiecha się półgębkiem i pyta:
              – To Maksa dziecko?
              Bez słowa przytakuję głową, a on gwiżdże z uznaniem, po czym głośno woła coś do Lucia. Przez chwilkę prowadzą niezrozumiałą dla mnie rozmowę, z której wyłapuję tylko wymieniane przez nich imię Maksa i Aureliusza. Nagle Lucio podchodzi bliżej i czule mnie ściska. Następnie napełnia papierowe opakowanie dużą ilością oliwek z migdałami i wręcza mi je. Gdy przy jego stoiku pojawiają się potencjalni klienci, serdecznie żegna się ze mną i wraca do obowiązków, a ja nieco zmieszana wyznaniami w towarzystwie Ramira, odchodzę w stronę Ahory.
              Nie mija długa chwila, gdy orientuję się, że nie wracam sama. Tuż za mną drepcze Ramiro. Zatrzymuję się, obracam w jego stronę i z wyrzutem pytam:
              – Śledzisz mnie?
              – Mam ciekawsze rzeczy do roboty. Strasznie się wleczesz – stwierdza chłodno.
              – Nie musisz iść za mną! – sykam i ruszam do przodu.
              – Ale ja lubię być z tyłu! – nabija się, dorównując mi kroku. – Jak będzie mieć na imię? – pyta śmiało, a ja aż przystaje zszokowana. – Co? Przecież nie wypytuję cię o pesel czy rozmiar stanika...To mogę wydedukować z własnej obserwacji i obliczeń!
              Mówiąc to rzuca mi tak zabawne spojrzenie, że nie jestem wstanie się powstrzymać i parskam śmiechem.
              – Lilianna – odpowiadam i przyspieszam kroku, jednak w oka mgnieniu łapie mnie zadyszka.
              – To był pomysł Maksa?
              – Nie, mój – dyszę i próbuję go skutecznie wyprzedzić.
              Po kilkunastu krokach jestem tak zmęczona jakbym co najmniej ukończyła maraton. Wypijam resztkę wody z butelki i rozglądam się w poszukiwaniu sklepu. Wkrótce wypatruję automat z sokiem pomarańczowym ze świeżo wyciskanych owoców. Staję przy nim i próbuję zrozumieć instrukcję.
              – Tu wrzucasz kasę – odzywa się Ramiro, który musiał mnie dogonić i pokazuje mi miejsce. – A potem naciskasz ten guzik – dodaje, wskazując przycisk.
              – Masz drobne?– pytam, kiedy orientuje się, że oprócz karty nie mam gotówki.
              – Wyłącznie – mówiąc to wrzuca kilka monet do automatu.
              – Dziękuję. Jeśli powiesz mi, gdzie jest bankomat to od razu ci oddam pieniądze...
              Ramiro zaśmiewa się jakbym opowiedziała dobry żart, a następnie wyciąga papierosy z kieszeni i wysuwa jednego z paczki. Wykrzywiam twarz mimo że nawet go nie odpalił.
              – Dbaj o siebie i o dziecko, mała blondyneczko! – woła i odchodzi, znikając między kolorowymi uliczkami.
              Przez dłuższą chwilę stoję i patrzę, w stronę w którą poszedł. Jestem zaskoczona jego zachowaniem w stosunku do mnie. Nie tak go zapamiętałam. Może czasem bardziej przerażają nas nasze wyobrażenia o danym człowieku niżeli on sam. A przecież zło nieraz zakłada maskę, ubiera się w schludny garnitur i walczy o dobro, choć nie ma z nim nic wspólnego. Być może osądziłam go zbyt pochopnie i zbyt emocjonalnie.
              Kwadrans później docieram do Ahory. Panowie gwarnie rozmawiają, siedząc w ogródku restauracji. Witam ich wszystkich i zbliżam się do Maksa.
              – Znalazłaś u Lucia to czego szukałaś?– pyta.
              – Skąd wiesz, że u niego byłam?
              – Dzwonił do mnie z gratulacjami, a nie przypominam sobie żebym miał dziecko z jakąś inną blondynką – żartuje, a gdy siadam obok niego, pyta: – Jak się z nim dogadałaś?
              W tym momencie spuszczam głowę. Wiem, że nie powinnam kłamać, z drugiej strony jestem przerażona wyjawieniem prawdy. Mogłam uciąć rozmowę z Ramiro, odejść, a nie obnażać przed nim nasze życie...Z każdą kolejną myślą coraz bardziej obawiam się reakcji Maksa. Nie znam go od tej strony. Jakub był wręcz chorobliwie zazdrosny.
              – To tajemnica? – dopytuje i układa dłoń na mojej, delikatnie głaszcząc palcami jej wierzch.
              – Nie – szepcze, a następnie nabieram powietrza w płuca i na jednym oddechu wyznaję: – Zatrzymałam się przy stoisku Lucia, ale nie rozumiałam co do mnie mówi. Wtedy podszedł Ramiro, przetłumaczył mi o co pytał, a następnie stał się tłumaczem na te kilka minut...
              – Okej, ale stanowczo za dużo i za szybko gadasz – przerywa mi. – Facet z pośrednictwa sprzedaży mieszkań wysłał mi kilka ofert na maila. Dwa mieszkania możemy obejrzeć już jutro – oznajmia i  pokazuje mi ekran swojej komórki.
              Zszokowana otwieram usta i kilkakrotnie mrugam, aby upewnić się, że to co widzę to jawa, a nie sen. Nieśmiało spoglądam na jego spokojną twarz.
              – No co? Przecież chcesz, żeby Klara jak najszybciej przyleciała, to musimy się...– Ucina nagle i marszy brwi. – A...okej, już rozumiem.
              Ciężko wzdycha, a ja czuję jak zapadam się w sobie.
              – Mam cię zamknąć na klucz? Przecież to nie jest aż tak duże miasto. Prędzej czy później większość osób, które znam, dowie się, że jesteśmy razem i spodziewamy się dziecka. Bardzo rzucasz się w oczy – stwierdza, posyłając mi jeden ze swoich uśmiechów.
              Mężczyzna obejmuje mnie ramieniem i całuje w głowę, a ja natychmiast rozluźniam się.
              – Adrianna, możesz robić wszystko na co masz ochotę i rozmawiać z kim chcesz. Znam cię i ufam ci. Wiem, że niczego głupiego nie zrobisz...
              – Czyli mogę iść do McDonalds na duży zestaw z hamburgerem, frytkami i colą ?! – pytam zaczepnie choć wiem, że prowokuję go tym.
              – Nie ma takiej opcji – Prycha, komicznie przewracając oczami. – Dopóki to ty odpowiadasz za wyżywienie naszego dziecka nie zgadzam się. Miała by spaczone kubki smakowe już od narodzin – marudzi pod nosem.
 

lekcja hiszpańskiego 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz