5.

161 7 3
                                    

Po jakimś czasie dobiłam do hotelu. Było koło siedemnastej, więc postanowiłam się trochę ogarnąć, bo wyglądałam jak szczur. Bardzo mokry szczur. Umyłam się łącznie z włosami, ubrałam coś, co nie wyglądało jak worek ziemniaków, czyli po prostu jakąś spódnice i sweter, po czym wyszłam.

Chodziłam sobie wokół fontanny przez jakiś czas, ale gdy mi się to zbudziło po prostu usiadłam po turecku na jej krawędzi. Grzebałam w telefonie, gdy usłyszałam znajomy głos Storma i jakichś pewnie jego dwóch paziów.

- Powiedz szybko, co chcesz i spadam - powiedziałam do niego.

- Nie irytuje cię to, [t.i]? - powiedział nie patrząc nawet w moją stronę.

- Co? - spojrzałam na niego jak na debila - owszem, ty doprowadzasz mnie do skrajnej złości.

- Nie ja. Twój ojciec i jego wieczne jeżdżenie. Wszędzie. Podobno nigdy nie było go dla ciebie w twoje urodziny?

- Co ci do mojego życia prywatnego?

- Do twojego życia? Nic. Po prostu zastanawiam sie, czy nie masz dość życia w ten sposób tylko dzięki ojcu. Przyjemnie ci jest gdy wybiera wyścig, a nie własną córkę?

- Nie wybiera wyścigu. Niczego nie wybiera. Spędza ze mną cały swój wolny czas, a urodziny to żaden specjalny dzień - zirytowałam się, bo bardziej owijać w bawełnę już się nie dało - gadaj. Czego ode mnie chcesz.

- Czasem podrzucisz mi kilka interesujących informacji, albo podstawisz ojcu haka, przy okazji zarobisz parę groszy i po jakimś czasie będziesz mieć normalne życie, bo twój ojciec i tak niedługo przejdzie na emeryturę. Proste.

- Mam sabotować własnego tatę? ! Pogięło cię?

Pochylił się nade mną, a ja, zaskoczona, odchyliłam się nieco zbyt gwałtownie do tyłu. Myślałam, że chlupnę do wody, ale złapał mnie.

Za wisiorek. Ten od taty.

- Z Tokio, prawda?

- Skąd wiesz?

- Widać. Zgaduję, że dostałaś go od taty po którymś wyścigu, hm? - przyjrzał mu się dokładniej, a ja w tym czasie usiadłam stabilniej na murku, jednak wciąż byłam zbyt sparaliżowana, aby wstać, czy zrobić cokolwiek innego.

- Żal mi czasu, możemy już się rozejść i po prostu nigdy więcej ze sobą nie rozmawiać?

- No nie wiem - zerwał mi po chamsku wisiorek, po czym wrzucił go do tego, co zostało po sporej rzece - i tak był brzydki.

Nie byłam w stanie przejść za barierkę, która stała idealnie na krawędzi byłego koryta rzeki.

- Świnia! - mocno, jak na mnie, zdzieliłam go z otwartej, zostawiając brzydkie zadrapanie na jego policzku. Czasem długie paznokcie się opłacają.

Pobiegłam do apartamentu. Oczywiście musiałam po drodze się przewrócić i rozwalić sobie kolano, ale to już norma.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi od mojego pokoju i zaczęłam płakać. Jak dziecko. Może i jestem pełnoletnia, ale nie dorosła.

Kiedy znudziło mi się płakanie, a konkretniej skończyły mi się łzy do płakania, usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Odebrałam nawet bez patrzenia, kto czegoś ode mnie chce.

- Jak się ma córka mojego ulubionego sportowca? - usłyszałam głos wujka Hudsona - chcesz coś z cukierni? Podobno mają najlepsze jagodzianki w okolicy. Mogę ci postawić, młoda.

- W sumie to... Chętnie, dzięki wujku.

- Nie ma sprawy. To ja już będę kończył i przywiozę ci niedługo te jagodzianki. Do zobaczenia! - już chciał się rozłączyć, jednak ja miałam do niego jeszcze jedną sprawę.

- Wujku? Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę...

Koniec rozdziału :/

Nie no dżolk (wm nieśmieszny)

Gdy skończyłam rozmawiać z wujkiem Hudsonem, znowu zebrało mi się na płacz. Ten wisiorek był dla mnie bardzo ważny, a on mi go po prostu zniszczył.

Za kogo on się ma?

W każdym razie postanowiłam tym razem się nie dać i poszłam do łazienki po raz kolejny dziś umyć twarz. Mascara mi spłynęła ze łzami, więc wyglądałam jak jakiś potwór po przejściach.

I nagle poczułam, że okropnie muszę się do kogoś przytulić. Na nieszczęście, nikogo pod ręką.

Po kilkunastu minutach w apartamencie rozległo się kliknięcie, co oznaczało, że ktoś przybył. Jak się okazało, był to wujek, ale raczej nie byłam tym zdziwiona, w końcu przyniósł mi jagodziankę.

- Długo czekałaś? - powiedział, gdy tylko przekroczył próg. Rozejrzał się, jakby jeszcze nigdy go tu nie było, gwizdnął pod nosem, po czym podał mi papierową torebkę z jagodziankami - kupiłem też dla twojej mamy, bo nie wiem, czy puszczą cię do McQueena z jedzeniem. Eh... Te nasze szpitale - westchnął.

- Przyjechałeś wyjątkowo szybko. I dziękuję, przekażę mamie - odpowiedziałam, po czym zaprosiłam wujka do wspólnego posiłku.

Naprawdę dobre były te jagodzianki.

- Smakowało ci? - spytał mnie, chodź widział, że tak było. Po mnie od razu widać, czy zmuszam się do jedzenia.

- Jeszcze się pytasz? - uśmiechnęłam się szeroko.

- Z grzeczności - powiedział trochę przekornie, po czym zabrał talerze i schował je do zmywarki.

Mogłam to zrobić sama, ale wujek już tak ma, że lubi za mnie robić takie drobnostki.

- Wiesz, ostatnio zaczęłam bardzo ciekawą książkę - zaczęłam, a wójt już wiedział, że się zaczyna - więc... Na początku... - rozpoczęłam mój długaśny monolog, a wujek Hudson dzielnie przetrwał aż do końca.

- Faktycznie, interesujące - skwitował bez krzty ironii. To znaczy, że tym razem naprawdę się zainteresował.

- Mogę ci ją pożyczyć, gdy skończę oczywiście. Chcesz? - zapytałam od razu.

- Zobaczę, czy będę miał czas, młoda. Dobra, my tu gadamy, a ja miałem jeszcze odwiedzić twojego ojca. Lecę, bo jest grubo po dwudziestej. Trzymaj się, młoda. I wyśpij się, bo z McQueenem jest dobrze i nie zanosi się na pogorszenie. Wręcz odwrotnie, więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Dobranoc! - powoli wyszedł, a ja pożegnałam go w progu.

- Dobranoc, wujku. Ty też śpij dobrze - pomachałam do niego i weszłam do środka, zamknęłam drzwi i ruszyłam do swojego pokoju.

Uznałam, że sufit to świetny punkt to obserwacji z okazji zasypiania, co okazało się dobrym wyborem. Zasnęłam szybko jak na sterującą sytuację w rodzinie.

Niestety nie pamiętam, co mi się śniło

Daj Mi Spokój. | Jackson Storm x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz