21.

115 9 5
                                    

Po płaczu często następuje sen. Zasnęłam zawinięta w kocyk i nie miałam najmniejszej ochoty się budzić.

Jednak wszystko dobre kiedyś się kończy.  Po trzech godzinach otworzyłam oczy z zawodem odkrywając, że już nie śpię. Moje łóżko wyglądało jak pobojowisko. Dosłownie.

Słyszałam za drzwiami głosy rodziców, czyli mama wróciła. Powoli wybyłam z pomieszczenia, przecierając oczy i szukając kapci na oślep.

Znowu skończyłam w tylko jednym.

Mama wypytywała mnie o najróżniejsze rzeczy. Była bardzo zaniepokojona moim stanem.

A ja już zdążyłam z siebie wszystko wyrzucić i naprawdę czułam się lepiej.

Mijały ostatnie dni pobytu poza domem. Czułam się nieźle, biorąc pod uwagę to, że wciąż było mi przykro. No i trochę bolało to, że nie próbował nawet zadzwonić.

Pewnie był zbyt zajęty finałem.

Który swoją drogą był w weekend, więc Cruz dała radę przyjechać. Oczywiście załatwiłam jej i sobie dobre miejsca.

Tata jak zwykle wygrał. Marucha był gdzieś w środku, Swift był trzeci, a Jackson drugi. Co przeszkadzało mojej przyjaciółce.

- Nie zasłużył na to. Gdzie karma? - wierciła się na trybunie, gdy rozdawane były nagrody.

- Musisz nauczyć się rozgraniczać tor od życia prywatnego. Umie jeździć, to ma drugie miejsce. Proste.

- Kto się w ogóle z tego cieszy? - prychnęła obrażona.

- Nie wiem, może... Cała rzesza jego fanów? Ten cały granatowo czarny sektor to jego - machnęłam ręką w kierunku wiwatującego tłumu. Cruz umilkła i założyła ręce na piersi.

Następnego dnia miał się odbyć tradycyjny bankiet na zakończenie sezonu. Poszłabym, gdybym się nie rozchorowała. Smarkałam jak wściekła, a przy tym wyglądałam jak wyjątkowo rumiane prosię. Prawie w kolorze auta taty.

Wujek Hudson postanowił zostać ze mną przez ten dłużący się okres czasu. Przynajmniej dłużył się krócej.

Jeszcze przed rozpoczęciem całego przedsięwzięcia napisał do mnie nie kto inny, a sam Jackson Storm.

Storm

Hej [t.i]..
Widziałem twoich rodziców
Ale Ciebie nie
I się zastanawiam... Będziesz w ogóle?

Nie.

To przeze mnie?

___________________________________________

Nie lol. Ale zablokowałam go. Niech sobie myśli co chce.

Kichnęłam w zadowoleniu, przez co wyglądałam jak zdziwiony kocur.

- Co się tak szczerzysz? - wujek postawił przede mną szklankę z wodą, parę tabletek i herbatkę.

- A nic, zablokowałam go - odparłam, po czym popiłam obleśne tabletki i wzięłam duży łyk herbaty dla zabicia smaku, co oczywiście nie wyszło - fuj, ziołówka.

- Na przeziębienie. Będzie ci po tym lepiej. Już mojego pradziadka stawiała na nogi.

- A twój pradziadek przypadkiem nie stracił nóg latając w dywizjonie 303?

- Widzisz, jak dobra jest ta herbata?

Parsknęłam śmiechem, mimo, że chyba nie powinnam.

- Powiem ci, dziecko, że trochę tęsknię za czasami, kiedy to ja się ścigałem. Ta adrenalina, emocje, sama wiesz... Masz talent po ojcu. Nie wiem, dlaczego jeszcze nie zaczęłaś tego trenować, tylko wiecznie siedzisz z nosem w książkach.

- To źle, że czytam?

- To świetnie, jednak... Rozumiesz, czasem można sobie zrobić przerwę - wójt zawsze próbował mnie przekonać, jednak nigdy nie robił tego na siłę.

- Robię sobie przerwę, gdy śpię. A propos spania, chyba się zdrzemnę, jeśli nie masz nic przeciwko, wujku - ziewnęłam potężniej niż kot babci i położyłam się w łóżku zaraz po dopiciu herbaty.

- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Musisz odpoczywać. Pójdę poczytać gazetę, czy coś - wstał i skierował się do drzwi - gdyby coś się stało, wołaj.

- Jak chcesz, możesz coś pooglądać na moim laptopie, jestem zalogowana na Netflixie - ponownie ziewnęłam i przymknęłam oczy.

*    *    *

Ledwo otworzyłam drzwi auta i zostałam zaatakowana przez dzikie, rozwścieczone zwierzę.

Czytaj Cruz.

- Tęskniłyśmy!!! - ściskała mnie najmocniej, jak umiała, a ja próbowałam oddychać.

- "My"?

- No.. ja też - Ava pomachała mi, gdy spojrzałam w jej kierunku. Jej twarz przedstawiała kolejny makijażowy eksperyment, a włosy zakręciła i chyba trochę rozjaśniła.

Nie miałam pojęcia, jak ucieszy mnie jej widok.

Pamiętam, że chwilę później leżałam na łóżku padnięta jak mucha.

Rano obudziło mnie światło słońca, dobijające się do mnie desperacko przez malutkie szpary, jakby natura chciała koniecznie obudzić mnie zanim coś złego się wydarzy.

I poniekąd miała rację.

Skoro już się obudziłam, postanowiłam się przejść. I tak łaziłam... I łaziłam... Aż w końcu musiałam trafić na niego.

Nie da się inaczej. Co ja, Tezeusz, a on Ariadna, że tak do niego lezę? Siedział sam na totalnym odludziu. Usadowiony w cieniu skały, oparty plecami o chłodny kamień, patrzył jedynie w niebo.

W pierwszej chwili chciałam zawrócić. W końcu mnie okłamał, oszukał, zabawił się moimi uczuciami, nawet jeśli była to niewielka sympatia.

Ale melancholia i bezsilność bijąca od niego przypomniały mi o tym, jak sypie mu się życie.

Mam za dużo empatii.

- Jack? Co ty tu robisz..? - zapytałam, gdy podeszłam bliżej.

- Odcinam się od wszystkiego i wszystkich - odpowiedział sucho i wziął łyka z przejrzystej butelki - chyba nie chciałaś mnie już widzieć?

- Nie umiem przejść obojętnie, kiedy widzę, w jakiej ruinie znowu jesteś.

Zacisnął powieki i przeczesał włosy dłonią, biorąc głęboki wdech.

- Wszystko się sypie. Ciągle ktoś mnie zostawia, odchodzi, opuszcza lub nawet umiera, i wszyscy oczekują, że tak o sobie z tym poradzę.

Poczułam, że to było skierowane częściowo do mnie. Może i zachował się jak dwunastolatek, ale właśnie otwarcie przyznał, że nie daje sobie rady z emocjami. I osobiście uważałam, że jest to jakaś okoliczność łagodząca.

- Znowu ktoś ci dowalił? Mów, co ci leży na sercu, Storm, nie duś tego w sobie - nie patrząc na brud dookoła, usiadłam obok niego na kamieniu, aby zrównać jego wzrok ze swoim.

- Naprawdę nie daję już rady - po kilku minutach ciszy w końcu wyznał - co ja zrobiłem źle, że wszyscy naokoło mnie zostawiają? Starałem się i staram dalej, przysięgam! - głos zaczął mu się łamać, co oznaczało, że jest źle. Ostatnio już podziwiałam go, że jeszcze się nie załamał. Co mogło się zdarzyć teraz?

Daj Mi Spokój. | Jackson Storm x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz