6.

171 7 0
                                    

- Numer 95 nie może spaść w tabeli! To by oznaczało brak zwycięstwa w tym sezonie, rozumiesz? - słuchałam lamentowania Cruz od jakichś trzydziestu minut. Nie mogła pogodzić się z faktem, że mój ojciec nie pojedzie w następnym wyścigu.

- Cruz, to nie jest moja wina, nie dręcz mnie swoimi jękami - wywróciłam oczami.

Właśnie zaczynała się poranna jazda, w sensie trening. Marucha grzebał się w boxie, Swift właśnie do własnego zmierzał, a powietrze zgęstniało do tego stopnia, że mogłam powiedzieć na spokojnie, że Storm gnał tu jak burza.

Ale zabawne.

- Pomyśl, [t.i]. Dlaczego przepraszam akurat w tamtym momencie coś stało się twojemu tacie, hm? Właśnie. - dopowiedziała po chwili. Miała trochę racji, ale nie mam ochoty bawić się w szeryfa. Sam świetnie sobie radzi.

- Jeśli tata będzie chciał, to pójdzie z tym do prawnika. O, popatrz! O wilku mowa! - wskazałam na Jacksona, który popatrzył na nas, chociaż miałam niemiłe wrażenie, że zwrócił uwagę tylko na mnie.

Uśmiechnął się wrednie, na co moja przyjaciółka wystawiła mu środkowego palca. Chłopak puścił do niej oczko, przez co Cruz udała odruch wymiotny, a to nie zraziło wcale Storma. Niestety.

Trochę mnie to rozbawiło, nie mogę powiedzieć, że nie.

Brunetka dopiła swojego shake'a i oparła głowę o moją rękę, bo, jak wiadomo, była ode mnie dużo niższa.

- Ohhh.... McQueen musi wygrać - znowu jęknęła.

- Mam tego dość, Cruz. Zostajemy tu i nie marudzisz, albo idziemy - powiedziałam pół żartem, ale tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Dobra, i tak tu jakoś pusto. Brakuje czerwonego Chevroleta - marudziła - hej, ponoć idziesz na jakąś imprezę na zakończenie sezonu, mam rację?

- Bankiet. Ale raczej sobie to odpuszczę.

- TY TAM NIE PÓJDZIESZ? ZGŁUPIAŁAŚ?! - wydarła się na mnie tak, że mogę być niemal pewna, że Jackson, Marucha i Swift to słyszeli. W końcu mieli boxy najbliżej naszej aktualnej lokalizacji. Carol, który aktualnie raczej się odklejał, również to usłyszał i popatrzył na nas ze swojego miejsca startowego.

- Mogę pójść, ale tylko z tobą. Inaczej odpada - powiedziałam zrezygnowana.

- O JA... STARA, WKRĘCISZ MNIE TAM?! JESTEŚ NAJLEPSZA!!! - wstała i zaczęła skakać ze szczęścia.

- Co prawda osoba towarzysząca jest głównie po to, żeby ludzie w związkach mogli wziąć swoją drugą połówkę, ale ja aktualnie w takowym nie jestem. I nie planuję - wzruszyłam ramionami, a cruz parsknęła śmiechem.

- Specjalnie dla ciebie mogę ubrać garnitur.

- Ta, nie zapomnij o wysokich szpilkach, bo jestem od ciebie wyższa o - szybko oceniłam odległość - jakieś dwadzieścia centymetrów, a sama zamierzam włożyć buty na obcasie - powiedziałam głosem typowej babci, która koniecznie chce, żeby partner jej wnuczki był od niej wyższy.

- No dobra, odpada. Z resztą słyszałam, że bez sukienek nie wpuszczają? - zapytała głupio.

- Nie wiem, skąd wzięłaś tego farmazona, ale jestem pewna, że nie ode mnie - stwierdziłam zdziwiona.

- Nie ważne, teraz trzeba tobie wytrząsnąć sukienkę cud miód malina, że mucha nie siada!

- Dobrze, ale nie przesadź - powiedziałam jej, śmiejąc się.

Ruszyłyśmy do galerii. Po drodze opowiadałam jej, jak to było rok temu i muszę przyznać, że dziewczyna dosyć nau mocno się zajarała.

Po niezbyt długim czasie byłyśmy już w galerii.

- Znajdziemy ci coś odjazdowego! Zostaniesz królową balu! - Skakała od witryny do witryny, bardziej rozentuzjazmowana niż ja.

- To bankiet, a nie bal. Poza tym - oczywiście, chciałam coś powiedzieć, ale nie zostałam dopuszczona do głosu.

- Nie ważne. Powiedz mi ty babo jedna, czego szukasz.

- Yyy... Czegoś, co nie będzie się rzucało w oczy - powiedziałam cicho, bo już w głowie widziałam reakcję Cruz.

- Nienienienie. Nie. To nie wchodzi w grę.  Masz być w centrum uwagi.... O, ta! Idealna! - podbiegła do ogromnej sukienki, która wyglądała jak gigantyczna beza. Świeciła się i była różowa. Nie jakoś przesadnie, była akurat jedną z tych wyważonych, jednak ja szłam na bankiet, a nie bal.

Spojrzałam w bok. Stała tam całkiem ładna, zwiewna, czerwona sukienka. Była cudna. Najbardziej urzekły mnie jej szerokie rękawy ściągnięte w nadgarstkach.

- Ej, Cruz, patrz - pokazałam jej moją "wymarzoną" kreację - nie jest bezą i będzie pasować do garnituru taty.

- No nie wiem... Bez ramion?

- Nie powiesz mi, że źle wyglądałam na ostatnich urodzinach - spojrzałam na nią z uniesioną brwią - poza tym jest wścieke czerwona, więc będzie rzucać się w oczy, tak, jak chciałaś.

- Dobra, przekonałaś mnie. Idziemy ją przymierzyć - wepchnęła mnie do sklepu.

Masz ci los, ekspedientka mnie poznała. Podeszła od razu i zaczęła się podlizywać. Raz "W tej będzie pani wyglądać zjawiskowo", za chwilę "oh, może pani przymierzy tą? Jest na przecenie! Będzie świetnie na pani leżeć".

Zdenerwowałam się.

- Dziękuję, ale wiem, po co tu przyszłam. Chodź, Cruz - chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam w stronę, gdzie widziałam sukienkę, którą chciałam przymierzyć. Wzięłam swój rozmiar i pognałyśmy do przymierzalni.

Kabiny były spore ze względu na rozmiary niektórych sukni, które są sprzedawane w tym sklepie, więc zmieściłyśmy się obie.

- Dobra, stara, wciągaj tą kieckę. Im dłużej na nią patrzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że będziesz się w niej świetnie prezentować.

- lub przyzwyczajasz się do tego, że nie zrobię z siebie wielkiej kupy tiulu - palnęłam, kiedy zdejmowałam bluzkę.

- Twoje szpile tracą ostrość - parsknęła śmiechem.

- Ty, Paltegummi - odwróciłam się do niej - nie życzę sobie żadnych Włochów w przebieralni, kiedy przymierzam sukienki.

Przebrałam się, uważając, abym przypadkiem nie uszkodziła sukienki, chodź wyglądała na porządnie wykonaną.

Jeśli mam być ze sobą szczera, wyglądała jakby była skrojona na mnie.

- Laska - Cruz na chwilę odjęło mowę, ale gdy ją odzyskała nie mogła się powstrzymać od komentarza - boska jest! Ty to masz oko - obeszła mnie na około, przyglądając się każdemu cdntymetrowi materiału, upewniając się, że biorę produkt bez skazy - gdybyś nie miała przefarbowanych włosów wyglądałabyś równie świetnie. To już musi być talent.

- talent do czego? - Zadałam idiotyczne pytanie i w głowie przybyłam sobie piątkę.

- Do wyglądania dobrze we wszystkim. Też tak chcę - zaczęła jęczeć.

- Dobra, dobra. tym nie wyglądam świetnie we wszystkim, bo dres robi ze mnie coś na kształt parówek. Poza tym ty zawsze dobrze wyglądasz w żółtym, a nie każdy może się tym poszczycić - gdy ściągnęłam sukienkę i założyłam swoje ubrania, dźgnęłam ją palcem w bok, przez co pisnęła zaskoczona, a ja zaczęłam rechotać.

- Ty wiedzmo! - krzyknęła żartobliwie.

- Jak już, to ropucho. Wiedźmy nie umieją tak rechotać.

Po chwili dotarłyśmy do kasy. Ekspedientka wciąż płaszczyła się przede mną, co starałam się zignorować. Skasowała mnie nieszczęsne prawie trzysta dolców i wyszłam ze sklepu z nowym łupem.

Daj Mi Spokój. | Jackson Storm x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz