19.

107 9 6
                                    

- Że co?! - Cruz wydarła się najgłośniej, jak się dało.

- No to. Wcale nie jest taki zły, jak się wydaje.

- Zawrócił ci w głowie? Dodał czegoś do picia? Walnął w łeb i ci się kulki rozeszły?! - Panikowała, a ja powstrzymywałam chichot.

- Przeprosił - odpowiedziałam sucho. Chciałam ją trochę powkurzać, bo jak mnie nie ma w szkole, to kto jej dostarczy rozrywki?

Znaczy poza babą od matmy.

- Ale śmieszne. Nabijaj się dalej, proszę bardzo.

- Dobra, zmieńmy temat, bo złość piękności szkodzi - uśmiechnęłam się do niej - kupiłam ci parę fajnych rzeczy, już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć twoją reakcję!

- Co takiego?

- Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić. A nie chce tego robić, bo wiesz, że cię zbytnio kocham.

- Coś w tym jest. Tez cię uwielbiam - udało mi się ją udobruchać - dobra, muszę kończyć, bo Ava przyszła dać mi te korki z matmy, do których mnie zmusiłaś.

- Na pewno tylko żeby dać ci korki? - strzeliłam lennyface'a, a Cruz rozłączyła się.

Nie wytrzymała poziomu mojej głupoty.

A ja chcę wrócić do domu. Brakuje mi moich przyjaciół. I pokoju. I książek. Czytanie na telefonie to nie to samo, co trzymanie papieru w dłoniach.

* * *

Przez ostatnich parę dni żyło mi się dobrze. Tacie świetnie szło w wyścigach, z resztą Jacksonowi też (nawet w jednym wyścigu pojechałam ja, bo się założyłam z tym chłopem, że znowu mu utrę nosa i, uwaga, wygrałam po raz kolejny), poza tym, okazało się, że jest całkiem spoko, kiedy się nie unosi. W jeden piątek do drugiej oglądaliśmy netflixa i mój tata przyszedł sprawdzić, czy żyję, bo wyciszyłam telefon i nie odbierałam.

Innym razem prawie zabiłam go poduszkami, oczywiście musiał się zrewanżować.

To ciekawe, jak człowiek może zmienić się o 180 stopni, kiedy po ludzku powie, co mu leży na wątrobie.

Niestety tego pięknego popołudnia nie było go w apartamencie, więc po skończeniu nauki i rozmowie z Cruz, postanowiłam ruszyć tyłek.

Szłam akurat na dwór. Nudziło mi się trochę, a uczyłam się już dłuższy czas i mój mózg chyba wyparował. Gdy otworzyłam drzwi na zewnątrz, nieoczekiwanie w moje oczy uderzyła chmara fotonów. Oślepłam na kilka sekund.

- Ała! - wydarłam się sama do siebie. W końcu wypaliło mi siatkówki.

- Co się dzieje, młoda? - Swift spojrzał na mnie przerażony, bo wiłam się jak wampir w słońcu.

- Uhm... No cóż, siedziałam w ciemnym pokoju długo i jakoś tak...

- Już od dawna podejrzewałem, że jesteś wampirem - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu - kto cię ugryzł? Można sobie jakoś załatwić?

Parsknęłam niezręcznym śmiechem, a Swift strzelił lennyface'a.

- Czyli ten Storm, hm? - klasnął w dłonie - wiedziałem!

- Co wiedziałeś?

- Zupełnie poważnie, skoro już poruszyłem jego temat, to chyba muszę ci coś wyznać... - potarł dłonią kark - to ja mu dałem twój numer-

Słucham.

- Że co? Ale dlaczego?!

- Bo... No jakby, chłopak prosił mnie i prosił, był okropnie zdesperowany i w końcu zapytałem, po co mu ten numer i przyznał się, że mu się spodobałaś i...

- Kłamał - nie dałam mu skończyć - chciał mnie wkurzać. I długo mu się udawało - szkoda, że dowiaduję się takich rzeczy dopiero kiedy się pogodziliśmy. Naprawdę udawał takie coś tylko po to, aby mnie pognębić?

Poczułam się zdradzona, wykorzystana, oszukana i opuszczona.

Jak mógł?

Nigdy się tak nie zawiodłam.

Może to dziecinne, ale postanowiłam się już do niego nie odzywać. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym kłamcą.

- Myślałem, że dobrze się dogadujecie ostatnimi czasy..? - położył mi dłoń na ramieniu - Młoda, nie załamuj się, może chłopak nie ma pojęcia, jak się gada z dziewczynami.

- On ma dziewczynę - burknęłam - Courtney. Cicha laska, ładna i mistrzyni makijażu. Totalne przeciwieństwo mnie.

- Jesteś zawiedziona? - Swift próbował okazać mi jak najwięcej wsparcia i zainteresowania problemem.

- Nie tym, że mnie nie chce, bo w życiu nie myślałam, że mu się podobam. Boli mnie to, że kłamał w takiej sprawie. Żeby się ze mnie pośmiać - teraz w zasadzie nawet nie wiedziałam, czy on faktycznie mnie polubił, czy po prostu czekał, aby znowu wbić mi nóż w plecy.

- Może spróbuj to z nim wyjaśnić?

- Nie mam ochoty na niego patrzeć.

- Wątpię, że to dobre rozwiązanie. Wydaje mi się, że on jest po prostu zagubiony i próbuje jakoś zwrócić na siebie uwagę. Wiesz, takie wołanie o pomoc, czy coś, a ty powinnaś wiedzieć lepiej niż ja, co tam się z nim dzieje - westchnął - zakładam, że nie każdy ma takich kochających rodziców jak ty, hm?

- Powiedzmy że może o to chodzić - powiedziałam niechętnie.

- Wasze pokolenie będzie chyba chodzić na terapię za nasze. Współczuję wam, młodzieży.

- Dzięki... - Wciągnęłam dużo powietrza. Czułam, że powoli zaczęło zbierać mi się na płacz. Nie chciałam się już odzywać, bo wiedziałam, że załamie mi się głos.

- Zgaduję, że chciałabyś pobyć sama, więc życzę miłego dnia. Powinnaś to wszystko przemyśleć na spokojnie, młoda. Jakbyś mnie szukała z pewnie będę na dole grał w bilarda z chłopakami i zapewne twój ojciec dołączy, gdy wróci.

Kiwnęłam głową i ruszyłam wgłąb wielkiego ogrodu.

* * *

- Hej, co tak milczysz, hm? Zazwyczaj piszesz, gdy mnie nie ma - musiałam go spotkać. Szukał mnie.

Debil.

Nie odpowiedziałam mu. Stałam jak głupia, nie patrzyłam na niego.

- Stało się coś? - podszedł bliżej zaniepokojony - halo, słyszysz mnie?

Obdarzyłam go spojrzeniem moich pięknych oczu, mimo, że na to nie zasłużył.

I tak się gapiłam, aż nie zapytał.

- Ktoś ci coś zrobił?

Poczułam gulę w gardle, ale mimo to musiałam go opieprzyć.

- Tak, ty. Jesteś okropny, fałszywy i zapewne teraz też udajesz, że jakkolwiek cię obchodzę! Bardzo bawi to ciebie i tych twoich kolegów, że udało ci się mnie wziąć na litość, wczesniej okłamując Swifta? A co by na to powiedziała twoja dziewczyna?!

Zamurowało go.

Daj Mi Spokój. | Jackson Storm x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz