Rozdział 4.

372 15 2
                                    

– Nie stresuj się, idiotko – mruknęłam sama do siebie, nie odrywając wzroku od swojej nogi, która cały czas w szybkim tempie się poruszała.

Przeklnęłam pod nosem tak, by starsza kobieta, która siedziała dwa, niebieskie krzesła nie usłyszała tego i głośno weschnęłam. Siedząc na krześle w najlepszym gabinecie psychiatrzynym było istną torturą. Nie dlatego, że ja byłam małą dziewczynką, która miała pierwszy raz pogadać z kimś, kto miał mi pomóc, lecz dlatego, że byłam w miejscu, w którym zawsze marzyłam pracować. Śniłam o gabinecie Matthewa Misiona od wielu lat i marzyłam, by być kiedyś jedną z jego pracownic. Ręce mi się pociły, gdy sekretarka, siedzącą za białym biurkiem, wołając jakieś osoby, które miały wejść przede mną. Czułam, jak w gardle zaczęła mi rosnąć gula, której nie mogłam przełknąć.

– Pani Molly Losvon! – krzyk sekretarki spowodował, że się otrząsnęłam i stanęłam niczym struna. Zerknęłam na czarnowłosą, która posłała mi słaby uśmiech, zanim przeszłam obok niej, pukając do szarych drzwi.

Zdążyłam ostatni raz głośno wciągnąć powietrze, zanim weszłam do środka. Od razu moje oczy spoczęły na szatynie w czarnym garniturze. Mężczyzna uniósł na mnie wzrok swoich zielonkawych oczu i posłał ogromny uśmiech. Wstał z dużego fotela, opierając się jedną ręką o biurko, a następnie nachylił się w moją stronę.

– Miło mi panią poznać – mruknął uprzejmie gardłowym tonem. Uśmiechnęłam się, nieco rozluźniając swoje spięte ciało i wystawiłam w jego stronę dłoń, gdy on zrobił to samą ze swoją – Matthew Mision – przedstawił się, ściskając moją dłoń.

– Molly Losvon, mi Pana również – odpowiedziałam, zasiadając na krześle, gdy mężczyzna pokazał gestem ręki, bym to zrobiła. Zdjęłam czarną torebkę ze swojego ramienia i położyłam ją na swoich udach – Dziękuję bardzo, że zgodził się Pan na rozmowę – powiedziałam, nadal się denerwując.

Mężczyzna uśmiechnął się, a ja dopiero wtedy zobaczyłam mały dołeczek w jego lewym policzku. Sam siadł na fotelu, biorąc w dłoń jakieś papiery. Zerknął na nie przez sekundę, ponownie patrząc na mnie. Musiałam przyznać, że trochę dziwnie się czułam, gdy to robił.

– To ja dziękuję, że Pan Reed do mnie zadzwonił – odparł spokojnie, poprawiając czarny krawat na swojej szyi. Nie mogłam się oprzec i spojrzałam na niego chwilę dłużej, niż powinnam była – Powiedział mi mniej więcej, że chciałabyś tu mieć praktyki, zgadza się? – uniósł brew, na co przytaknęłam głową – Patrzyłem na twoje wyniki i jestem w bardzo dużym szoku. Widać, że bardzo dobrze Ci idą studia i naprawdę nie mogę uwierzyć, że tak dobrze się uczysz. Z chęcią zgodzę się, byś miała tutaj praktyki – uśmiechnął się szeroko.

Szczęście, jakie poczułam w sobie było nie do opisania. Musiałam zdusić w sobie okrzyk radości, gdy słowa szatyna odbijały się w mojej głowie. Byłam tak cholernie szczęśliwa, bo w końcu udało mi się spełnić jedno marzenie, które miałam już w głowie przez dłuższy czas. Dochodziłam małymi krokami do tego celu, aż w końcu udało mi się go wykonać. Byłam dumna sama z siebie, że udało mi się dojść do takiego punku, ani na chwilę nie wątpić w swoje zdolności. Każdego dnia wierzyłam w to, że uda mi się to zrealizować i nawet nie przychodziło mi do głowy, że mogło być inaczej. Oczywiście była to też zasługa moich przyjaciół i rodziców, którzy wspierali mnie na każdym kroku. Wierzyli we mnie i podnosili na duchu, gdy miałam słabsze dni. Czasami nawet źle czułam się z tym, że w niektórych momentach byłam dla nich ważniejsza, niż ich własne życie. Lecz dzięki im i temu czułam się lepiej w swojej decyzji życiowej.

– Możesz zacząć już od jutra – powiedział pewnie Matthew – Wyślę Ci szczegóły i godzinę w sms-ie. Do jutra – poinformował mnie, wstając. Pożegnałam się z nim i zadowolona wyszłam z gabinetu.

My two faces Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz