Rozdział 8.

270 16 1
                                    

– Wszystkiego najlepszego – odparłam, przytulając się do mężczyzny. Ten oplótł mnie ramionami wokół talii, przyciągając do siebie jeszcze bardziej.

– Dziękuję Ci bardzo – odparł Brad, całując mnie w policzek. Nieprzyjemny dreszcz przeleciał mi po plecach, przez co odsunęłam się od czarnowłosego, próbując wysilić się na uśmiech.

Spojrzałam się w jego tęczówki, które świeciły szczęściem, gdy ten nadal trzymał mnie w talii. Nie chciałam czuć jego dotyku, mimo tego, że nie miałam nic do niego to najzwyczajniej nie chciałam, by mnie dotykał. Ochrząknęłam, czując się dziwnie, gdy nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam się bardzo niekomfortowo i już wtedy żałowałam, że tam przyszłam. Zapragnęłam znaleźć się, jak najszybciej w domu i zapomnieć o tym wieczorze. Był on totalną katastrofą.

– Myślałem, że nie przyjdziesz – odparł mężczyzna, uśmiechając się słabo. Widocznie brał pod uwagę to, co się między nami wydarzyło.

– Lubię zaskakiwać – wzruszyłam ramionami, mając też nadzieję, że tym zdaniem skończę rozmowę z czarnowłosym.

Na szczęście Brad posłał mi ostatni uśmiech, witając się z innymi gośćmi. Cała impreza urodzinowa odbywała się w pięknie ozdobionym, drewnianym domku na obrzeżach miasta. Nie mogłam powiedzieć, że się nie postarali, ponieważ atmosfera była bardzo miła i ogółem było dobrze i ciekawie. Jedynie, co mogło mi w pewnym sensie przeszkadzać to znane uczucie w ciele, gdy czułam na sobie wzrok solenizanta.

Było to niekomfortowe, gdy pierwsze, co poczułam po przyjściu na imprezę były te przeklęte spojrzenia wszystkich osób. Ceniłam sobie prywatność i nie mogłam zrozumieć, dlaczego brat Cassie powiedział prawie wszystkim, oczywiście żaląc się przy tym, że dałam mu kosza. Nie byliśmy już w podstawówce, by mówić o takich rzeczach całemu światu. Trzeba było odróżnić sprawy, o których można było wspominać bliskim osobą, a tymi, które powinny były zostać między dwiema osobami.

Przetarłam twarz, chwytając kieliszek szampana i wypijając go jednym łykiem. Skrzywiłam jednak po chwili usta w grymas, gdy poczułam ten palący smak. Odechciało mi się tu być i nie wiedziałam nawet, dlaczego zgodziłam się przyjść. Wiedziałam, że będę czuć się niezręczne i dziwnie, a i tak postawiłam przyjść.

Co się takiego stało, że nagle nie potrafiłam podejmować poprawnych decyzji?

– Jak się bawisz? – spytała Eva, stając u mojego boku. Posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie, a ona skinęła głową – Nie rozumiem, czemu powiedział im o wszystkim – mruknęła, patrząc się na tych wszystkich ludzi, którzy zerkali w moją stronę.

– Ja, kurwa, też nie – warknęłam, głośno wzdychając. Nie mogłam udawać, że nie ruszało mnie to, ponieważ ta sprawa powodowała, że byłam wściekła – Widocznie jest osobą, która uwielbia robić z siebie ofiarę losu  – warknęłam, biorąc kolejny kieliszek szampana.

Kobieta obok mnie parsknęła, kręcąc głową. Ja natomiast próbowałam nie zwracać uwagi na osoby, które mierzyły mnie spojrzeniami. Tego nienawidziłam w takich sytuacjach najbardziej. Rozumiałam, że czarnowłosy mógł wyżalić się przyjacielowi czy przyjaciółce o naszej, dość trudnej rozmowie, lecz wiedziała o tym połowa Manhattanu. To było wielką przesadą i nie zamierzałam pozwalać, by obcy ludzie patrzyli na mnie tak, jakbym conajmniej popełniła morderstwo.

Brad był dziecinny, a sprawy załatwiał między swoimi przyjaciółmi. Działało to mniej więcej tak, że opowiadał swoim najlepszym przyjaciołom o danej sytuacji, która zazwyczaj nie była dobra dla Johnsona i siali plotki na temat innej osoby. Robili wszystko, by nastawić każdą osobę przeciwko człowiekowi, który miał niewyjaśnioną sprawę z Bradem. Działali, jak jakaś mafia i czasami miałam wrażenie, że właśnie uważali się za nią.

My two faces Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz