Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.
Są one na kształt prochu zatlonego,
Co wystrzeliwszy gaśnie.
Miód jest słodki,
Lecz slodycz jego graniczy z ckliwością
I zabytkiem smaku zabija apetyt.
Kochaj więc umiarkowanie; zbyt skwapliwy
Tak samo spóźnia się jak zbyt leniwy.*Ktoś kiedyś powiedział mu, że najlepszą definicją szczęścia jest jego utrata. Może brzmi to nieco nielogicznie, ale z perspektywy czasu bardzo prawdziwie. Nie może powiedzieć, że miał wszystko. Całe młodzieńcze lata bez prawdziwych przyjaciół. Kobieta jego życia kochała jego największego wroga. Półmugolskie pochodzenie odbijało się na jego młodzieńczym życiu, co doprowadziło do jego własnej, osobistej destrukcji.
Nie imponował nawet sobie samemu.
Chociaż wzbudzał strach, sam bał się każdego dnia. Bał się wszystkiego, co mogło pójść nie tak. Złotą życiową zasadą jest przekonanie, że jedynym co powoduje niepokój jest niewiedza w swoim szerokim spektrum. A on nie wiedział. Nie wiedział, czy na najbliższym spotkaniu z Czarnym Panem nie zostanie zdemaskowany. Nie wiedział, czy jutro na mocy przysięgi Dumbledore nie zażąda jego ujawnienia. Nie wiedział, czy przeżyje dzień, miesiąc, czy rok. Nie wiedział, jakie zadania zostaną mu wkrótce postawione. Nie wiedział, co może, a czego nie. Nie był pewny niczego.
Miał świadomość, że jest uwiązany do dwóch panów, że jego życie zależy od widzimisię dwóch najbardziej wyrafinowanych pod względem swoich planów osób w tym całym magicznym świecie. Był pewny, że będzie żyć tak długo, jak jest przydatny.
Od bardzo dawna nie marzył. Gdy był dzieckiem gorąco pragnął wolności, miłości i spokoju. Dla siebie i jego matki. Marzył o wyjściu z alkoholizmu dla jego ojca. By byli w końcu szczęśliwą i normalną rodziną. Chciał mieć przyjaciół, którzy będą go akceptować, którzy będą razem z nim wspólnie spędzać szalone chwile, jak to dzieci. Gdy ojciec robił awanturę, marzył o ciszy. O kredkach i czystym zeszycie, w którym narysuje sobie świat, w którym chciałby się znaleźć. Marzył też o skarpetkach do pary, nowszych, nie zacerowanych w siedmiu miejscach spodniach i koszuli z szerokim kołnierzem. Takie mieli mężczyźni z telewizora jego ojca.
Z tego wszystkiego miał jedynie 3 kolorowe długopisy znalezione na przystanku autobusowym i stare gazety służące za kartki. Jeśli jakiś artykuł nie zawierał w sobie zdjęć, na tej stronie można było narysować dwa, a czasami nawet trzy obrazki. Jego matka zawsze powtarzała, że nadruki pod spodem rysunku nadają im klasy.
Był nawet czas, gdy w to wierzył.
Miał też Lily. Jej nie przeszkadzały jego brudne, podarte ubrania i nieumyte włosy. Mieszkała też wystarczająco daleko, aby do uszu jej rodziców nie dochodziły informacje o patologii panującej w jego domu. Pani Evans często robiła jej kanapki, gdy ta wychodziła bawić się na łąkach przy rzece. Dobra Lily, zawsze oddawała mu swoje kanapki. Kiedyś nawet zachował jedną, aby zanieść swojej mamie. Ojciec zauważył to i zlał go okropnie, wyzywając od złodziei, wiedźmich bękartów i nieudaczników. Dziś, trzydzieści lat później wciąż miał bliznę, która powstała w miejscu gdzie klamra od paska zerwała mu skórę na biodrze.
Gdy nieco dorósł, jego marzenia zmieniły się. Nie chciał ciszy i spokoju. Chciał wzbudzać strach i szacunek. Marzył o potędze i sile. Marzył o śmierci ojca. Nie zwyczajnej, nie z przepicia. Śmierci w męczarniach, które mu zgotuje. Głęboko wierzył w to, że właśnie jego ojciec był jedynym powodem, dla którego jego matka podcięła sobie żyły. Okazała się za słaba, aby doczekać wolności. Zrobiła to dzień po jego siedemnastych urodzinach. Zostawiła mu nawet list pożegnalny. Jak pisała, wychowała go i mogła w końcu odejść. W dniu jej śmierci płakał tak, jak zapłakał w całym swoim życiu jeszcze tylko jeden raz. W dniu śmierci Lily Evans. Nie, to była Lily Potter. Jego Lily, żona wroga.
Śmierć Matki pchnęła go w mroczne odmęty czarnej magii, którą wypełnił wszystkie luki w swoim zimnym sercu. Czarna magia przygarnęła go do siebie, jak marnotrawnego syna. Znalazł ułudę rodziny w ludziach, do których pragnął dopasować się tak mocno, że zagubił się we własnych błędach. Nie potrafił nawet zliczyć, ile ich popełnił. Dwie najważniejsze kobiety. Śmierć jednej z nich obudziła w nim furię, a drugiej - rezygnację. Myślał, że nic więcej go już w życiu nie spotka. Nic gorszego. Ani nic lepszego. Mylił się okrutnie.
Wtedy pojawiła się Ona.
***
Najszczęśliwszy moment jej życia to niewątpliwie ten, gdy dostała list z Hogwartu. Zawsze była inna. Od rówieśników w mugolskiej szkole. Od rodziny i przyjaciół.
Od dziecka miała inne priorytety. Chciała być kimś ważnym. Zostawić po sobie ślad. Nie tylko przeżyć życie jako pasażer w pociągu zdarzeń. Chciała pokazać, że potrafi więcej, niż sugeruje to ocena postronnych osób. Od wczesnych lat szkolnych była niezrozumiana przez innych, nawet najbliższą rodzinę. Kim była dla znajomych ze szkoły? Dziewczynka z dobrego domu, nad wyraz ambitna, przeciętna mimo chęci i starań. Ciągle postrzegana przez pryzmat bogatych rodziców i wpojone jej zachowanie.
Starała się, od najmłodszych lat. Gdy inni bawili się w dom pluszakami i plastikową zastawą, ona w kącie uczyła się tabliczki mnożenia. Gdy inne dzieci obrzucały się śnieżkami - ona na parapecie w swoim pokoju czytała lekturę na sprawdzian, który miał być za dwa miesiące. Bo miała być lepsza. Miała wiedzieć więcej. Miała mieć ambicję. A raczej ambicje. Jej rodziców. Szanownych państwa Granger, stomatologów. Idealnej rodziny z idealnego domu w idealnej dzielnicy, na jebanej, idealnej ulicy. Gdzie trawa idealnie zielona i i idealnie równo przycięta. Idealnie.
Idealnie.
Nienawidziła tego słowa. Słyszała je za często. Od swoich idealnych rodziców. Wspaniali ludzie, ciepli na zewnątrz, lodowaci w środku. Stosunek ilości ciepła okazywanego jej przez rodziców był wprost proporcjonalny do jej osiągnięć naukowych. Z biegiem lat powiększała się jednak dysproporcja między jej osiągnięciami, a definicją tego słowa w słowniku jej rodziców. Przecież osoba w jej wieku może wiedzieć więcej. Może osiągać więcej, niż sama myśli. O ile zastosuje się do cennych rad osób starszych i mądrzejszych od siebie, bo przecież mimo wszystko jest tylko głupim dzieckiem.
Wychowała się w takim przeświadczeniu, że za wszelką cenę powinna nadać głębszy sens swojemu życiu. Z tego powodu uszczęśliwiała ją myśl, że przyjacielem może nazwać sławnego Harry'ego Pottera. Gdyby ktoś to mógł usłyszeć... Po raz kolejny zostałaby uznana za dziwadło. Jednakże, gdyby nie to, jaka jest, jaka była zawsze, nigdy nie weszłaby w spółkę z Dumbledorem. Wbrew wszystkiemu - pociągała ją myśl o roli, jaką miała odebrać w wojnie z Voldemortem.
Nie chciałby być źle zrozumiana... Nie chodzi jej o sławę, czy pieniądze. W całej otoczce świata, który ją definiuje, tak naprawdę pragnie tylko samorealizacji. I odpoczynku. Pewnego dnia, bez tłumaczenia - usiąść i odpocząć. Zakończyć morderczą gonitwę w celu usatysfakcjonowania wszystkich dookoła, mieć wszystko, czego przez całe życie pragnęła i w końcu odetchnąć. Mimo, iż ma dopiero 17 lat, to całą ubiegłą dekadę pragnęła właściwie tego i tylko tego. Wpajana jej chora ambicja odebrała jej marzenia o byciu księżniczką, astronautką, czy o czymkolwiek jeszcze marzą małe dziewczynki. Lata pracy nad sobą nauczyły ją, że duma, którą napawa rodziców to tylko ulotny moment, który nie daje większej satysfakcji. Nie może więc marzyć o spełnieniu cudzych oczekiwań, przynajmniej nie powinna. Jednakże mimo tej świadomości nie potrafi inaczej.
Do czasu. Do czasu gdy w jej życiu pojawił się on.
______________________________
* William Shakespeare "Romeo i Julia"
CZYTASZ
Nie Zamykaj Oczu [ZAKOŃCZONE]
FanfictionDumbledore ma plan. Jak zawsze oczywiście. Jedynej rzeczy, której nie potrafił przewidzieć to relacja, która zawiązała się między jego głównymi pionkami na planszy. Wasza aktywność zaprowadziła to opowiadanie na: #1 w rankingu #sshg (10.03.2023) ❤️ ...