16

707 36 3
                                    

Harry zabarykadował się w mieszkaniu. Kiedy wrócił, było kilka minut po szesnastej. Nadal był wściekły i emocje cały czas w nim wrzały. Nie chciał z nikim rozmawiać ani na nikogo patrzeć.

Zjadł w między czasie dwa batoniki, które chociaż trochę poprawiły mu nastrój, bo już od kilku dni miał na nie ochotę, ale jakoś zawsze o nich zapominał. Teraz jednak przeszedł dział ze słodyczami wzdłuż i wszerz, a odpowiednie produkty znalazły się w jego koszyku.

Chodził nerwowo po salonie. Na jego nogach nie było już ciasnych jeansów a wygodne leginsy. Włosy związał, bo kiedy raz za razem wpadały my do oczu, to denerwował się jedynie mocniej. W dłoni cały czas trzymał telefon, jakby licząc na to, że mężczyzna zadzwoni, a on nie będzie musiał hamować krzyku jak na ulicy.

Żal mieszała się że złością. Wiedział, naprawdę wiedział, że nie powinien spotykać się w sobotę z Tomlinsonem. Ale był głupi. Jak zawsze musiał wykazać się niczym innym niż brakiem rozumu. Chciał zadzwonić do Nialla i upić się słodkimi piwami, kiedy ten będzie okupował jego telewizor, oglądając powtórkę meczu.

Ale tego nie zrobił. Wiedział, że wtedy próbowałby wyżyć swoją złość na Horanie, a tego nie chciał. W końcu to był jego najlepszy przyjaciel i chociaż na pewno by zrozumiał, to Harry i tak chciał mu tego oszczędzić.

Dopiero koło osiemnastej jego domofon zaczął dzwonić. Domyślał się, kto się pojawił, ale chciał udawać, że wcale nie było go w domu. Jednak z drugiej strony wiedział, że będzie czuł się źle, jeśli Tomlinson fatygował się specjalnie do jego mieszkania, żeby to wyjaśnić. A to jednak musiało coś znaczyć.

I mógł upierać się, że nie otworzy. Że sprawi, że mężczyzna będzie za nim ganiał, ale sam był zbyt ciekawski, a zdążył się dowiedzieć, że szatyn niespecjalnie lubił trudne rozmowy przez telefon.

Tym razem obyło się bez słodkich pocałunków przy drzwiach. Obaj wpatrywali się w siebie z dziwnym wyrazem twarzy. Ba ramieniu szatyna nadal zwisała jego skórzana torba.

— Nie zaprosisz mnie?

— Zależy od tego, co mi powiesz — odpowiedział Harry. Mógł lubić być delikatny, uległy i milutki jak kociątko, ale znał granice, których nie należało przekraczać.

— Myślałem, że się domyślisz — mruknął Louis, przewracając oczami. — Byłem pewien, że skończymy w moim gabinecie, ale chyba nie poszło to tak, jak sobie zaplanowałem.

— Co? — zapytał Harry, nie wierząc w to, co słyszał. — Co to za durny pomysł? Nie mogłeś mnie ostrzec?

— Nie byłoby wtedy zabawy — odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się bezczelnie, ale ten grymas twarzy trwał tylko kilka sekund.

— Masz durne pojęcie zabawy. I do tego upokorzyłeś mnie przy całej grupie! Zrobiłeś ze mnie głupka!

— Przy tej bandzie idiotów? Naprawdę ci na nich zależy? Jesteś dużo mądrzejszy od nich.

Harry zmarszczył brwi. Nie chciał dawać obrażać swoich kolegów, nawet jeśli nie był z nimi w najbliższych stosunkach.

— Przeproś mnie albo szybko utnę nasze kontakty — zażądał Styles, opierając się o ścianę.

W trzech krokach Louis znalazł się przy nim. Torba znalazła się na podłodze, gdy on otoczył swoim ciałem młodszego.

— Nie bocz się, skarbie.

— Nie będę, a przynajmniej nie tak bardzo, jeśli mnie przeprosisz. To twoja wina, nie udawaj nawet, że tak nie jest.

Ich nowy stykały się ze sobą. Harry nie zamierzał odpuścić. Wiedział, że miał rację i żaden cholerny doktor Tomlinson nie będzie udowadniał mu, że jest inaczej.

The Princess and the DevilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz