Epilog

370 9 6
                                    

Dzień moich siedemnastych urodzin miał wyglądać inaczej... Byłam sylwestrowym dzieckiem! Moja ostatnia próba nie bez powodu miała odbyć się właśnie tego dnia. Wszyscy wierzyli w mój sukces. Zaplanowali wielkie wspólne świętowanie. Jednak świat postanowił z nas zażartować. Zamiast obiecanej radości i dumy... Nasze serca przepełniał ból, smutek i złość.

Straciliśmy w jednej sekundzie cały nasz dotychczasowy świat. Cameron z zawodową precyzją rozbił nasze serca na miliony maleńkich kawałeczków. Marcus był osobą, która jednoczyła sobie ludzi... Początkowo wszyscy zaczynali jako jego dłużnicy. W pewnym momencie, jednak człowiek zaczynał rozumieć, że nie chce i nie potrafi już żyć bez Marco. Potrzebowaliśmy gangu i wrzeszczącego nad naszymi głowami Larssona. W końcu to on trzymał w ryzach bandę najgorszych śmieci Nowego Jorku.

Pozostałe kliki mogłyby dla nas nie istnieć. Zazwyczaj o nich nawet nie mówiono, bo interesowały tylko Marcusa. Dla pozostałych był głową gangu. Potworem wzywanym w ostateczności. W Nowym Jorku był przede wszystkim szefem kliki. Mogliśmy bić się między sobą, a jednocześnie każdy z nas zginąłby za tego jednego człowieka. Pomyśleć by można, że to normalne, bo był dług do spłacenia. Jednak on nie był tylko bossem... Był przyjacielem, ojcem czy jebanym aniołem stróżem.

Teraz cała klika stała patrząc jak trumna z ciałem najbliższego nam człowieka zjeżdża coraz niżej... Wuj, którego tak kochałam odszedł w dniu, gdy w końcu mogłam wstąpić w szeregi czegoś w co wierzył całym sercem. Dawał mi nadzieje, zastępował ojca i zawsze przychodził z pomocą. Jeszcze niedawno przytulając mnie mówił mi jaki jest ze mnie dumny... A wystarczył jeden moment byśmy stracili go na zawsze.

Zaczęłam szlochać.

Dopiero zaczynało do mnie docierać, że to wcale nie jest straszny sen.

Marcus odszedł naprawdę.

Nigdy już nie usłyszę ojcowskiej rady. Nie zacznę się śmiać z kolejnego żartu. Nie będziemy wspólnie przeglądać fotografii z każdego wyjazdu i wspominać jak radosne to były czasy. Kto teraz przyjdzie mi z pomocą? Komu będzie na mnie zależało? Kto do jasnej cholery pomoże mi i Kevinowi żyć dalej?

Gdy trumna spoczęła na dnie poczułam jak łapią mnie czyjeś ręce... Nie potrafiłam przestać płakać, a jednocześnie miałam nadzieję, że ktoś mnie obudzi. Kevin przyciągnął mnie do swojej piersi i uspokajająco zaczął gładzić po włosach. On już nie płakał.

Dwa dni.

Tyle minęło od śmierci jego ojca.

Ciągle mam przed oczami Kevina nad ciałem Marcusa. Był z nim do samego końca... Wiedział tak samo dobrze jak my, że tym razem jesteśmy bezsilni. Usiedliśmy jak najbliżej i po prostu pozwoliliśmy, żeby Marco się z nami pożegnał. Nie trwało to długo. Ludzkie życie gaśnie przecież tak szybko. Kevin pierwszy raz od dawna przestał się hamować... Wył nad ciałem ojca i błagał go, żeby wrócił. Jego pozorne opanowanie i spokój skończyło się w momencie, gdy przestało bić serce Marcusa.

Były trzy kule...

Trzy kule przebiły pierś Camerona, gdy najmniej się tego spodziewał.

Kevin pragnął pomścić swojego ojca. Ja potrzebowałam pozbyć się człowieka, który wykorzystał naszą przyjaźń i miłość. Wodził nas za nos przez kilka miesięcy. Wierzyliśmy w to, że jest jednym z nas... Chcieliśmy mu pomóc myśląc, że ma gorszy czas. Kiki spłaciła dług. Marcus uratował jej życie. Ona odebrała je zabójcy swojego wybawiciela...

Gdy patrzyłam na ciało Camerona nie czułam nic. Moje serce zostało przy Marcusie...

— Już dobrze siostrzyczko... Cicho on nie chciałby, żebyś płakała! — Szeptał, gdy moje łzy zaczęły moczyć jego koszulę.

— Kevin... Co my teraz zrobimy? — Zapytałam. 

Dziecko gangu: NarodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz